27 grudnia 2014

Wyniki konkursu wakacyjnego


Witajcie! Pora opublikować wyniki konkursu wakacyjnego(można by już nawet powiedzieć: świątecznego). Przepraszam Was bardzo za taką, ogromną zwłokę, naprawdę. Sama już byłam zażenowana tym wszystkim, ale starałam się czekać cierpliwie. Ale podobno cierpliwość też ma swoje granice, co było niekiedy widać.
Są trzy miejsca, ale zdecydowałam się również na wyróżnienie dla pewniej pracy, bo na pewno na to zasługiwała. Blog wyróżnionej osoby będzie wisiał przez dwa tygodnie na stronie głównej razem z innymi blogami. Resztę miejsc opisałam w ostatnio dodanym poście z świąteczną niespodzianką. Nie przedłużając...



Autor: Wiwiana Diehl
Kraj: Indie
Praca:
Mai tumase pyar karati hun

Leżałem tuż obok. Mimo powolnego rozkładu jej ciała ciągle czułem zapach słodkiej azalii – tak pachniały tylko perfumy mej największej miłości - miłości mojego życia, kobiety nagiej i bezbronnej, kobiety przegranej i uległej. Wiedziałem, że jest już daleko – nie w zasięgu wzroku oraz myśli. Była całkowicie nieuchwytna.
Widziałem tysiące dziewczęcych łez, ale te były aż nadto piękne – umarłe. Kochałem te puste, wpatrzone we mnie oczy. Teraz zaszły mgłą i zwrócone były ku nocnemu niebu – uświadomiłem sobie wówczas, że za późno, abym mógł spojrzeć w nie ponownie.
Kobieta mojego życia była bowiem martwa.

~

Dotknąłem dziewczęcego ramienia. Uśmiechnęła się ukradkiem i poczułem jej delikatną, drobną dłoń na swoim policzku. Nigdy nie byłem tak blisko kogokolwiek. Dziwiłem się, że uważała tę podróż za spełnienie naszych wspólnych marzeń. Widocznie wyjątkowo mnie nie znała i łudziła się, że do mnie dotrze. Trudno było nam rozmawiać, więc przeważnie milczeliśmy. Ten wyjazd miał być dla nas obojgu odskocznią od powojennej rzeczywistości.
Poznałem ją w momencie, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Zawdzięczała mi swoje życie – może dlatego postanowiłem wziąć je w opiekę. Wydawała się być tak samo zagubiona jak mój młodszy brat. Nie mogłem pozwolić jej wtedy odejść. Obwiniałbym się wtedy za jej śmierć. Nie zasługiwała na to, aby umrzeć jako przegrana.
- To kaner – zagadnęła mnie, pokazując mi pastelowy kwiat. – Piękny, prawda? Był ofiarowywany Siwie i Dewi podczas kultu roślin. Wydaje się, jakby kolor mógł w pewnym momencie zupełnie zgasnąć. – Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie uparcie. Chciałem coś powiedzieć, lecz upór ścisnął moje gardło. Odwróciła się do mnie plecami, zbierając kolejne bukiety. Wiedziałem, że zawiodłem nas kolejny raz. Traktowałem ją zupełnie inaczej, nie mogła zawrócić mi w głowie, nie mogła pocałować mnie jak mężczyznę. Chciała mnie dotykać. Chciała mnie obejmować. Pragnęła się ze mną kochać.
Oczekiwałem, że wkrótce jej przejdzie. Że swoim aroganckim zachowaniem zmuszę ją do odejścia. Ona jednak odważnie i uparcie trzymała się blisko mnie. Nie wiedziałem wówczas, że przeznaczyła mnie sobie. Nie mogłem uciec.
- Indie są piękne – kontynuowała po dłuższej chwili. – Wiesz, Itachi, dlaczego chciałam Cię tu zabrać?
Wydawało mi się, że muszę odpowiedzieć. Wstrzymałem się moment, ale kobieta mojego życia szybko mnie uprzedziła.
- Indie to miejsce kultu. Jest przeniknięte ciszą. Milczą. Kiedy wsłuchasz się, ujrzysz ich mrok i piękno. Mają wszystko. Ciemne i jasne strony. Są różnorodne. Są tym, czym chcesz, aby były. Jeżeli wyobrazisz je jako miejsce strachu i ciemności – takie właśnie będą. Jeżeli będziesz potrzebować radości i koloru – zaczną nabierać barwy. Itachi, one są takie jak Ty. Nie bez powodu postanowiłam spędzić z Tobą czas w Udaipur. Nazwane jest najbardziej romantycznym miejscem Indii. Myślałam, że skoro postanowiliśmy przeżywać wszystko razem to tutaj rzeczywiście tak będzie. Ale teraz wiem, że jesteś tą mroczną stroną, której nie dam rady poznać. Uwierzyłam w to i wątpię, abym mogła to zmienić. – Ostatnie słowa wyszeptała. Od dłuższego czasu głowę miała pochyloną, dłonie położone luźno na chudych kolanach. – Nie chcę, aby łączyło nas tylko to, co uroiło Ci się w głowie. Nie będę czekała na Ciebie całe życie. Indie pozwoliły mi zrozumieć, że tej ciszy nie da się pokonać. Jest nieodłączną częścią, nie potrafię krzyczeć, aby ją przełamać. Lepiej będzie, jeśli pozostawimy tą ciemność w takim stanie, w jakim ją oboje poznaliśmy. – Jej sylwetka podniosła się. Otrzepała przewiewną sukienkę. Jej blond włosy tańczyły w rytm wiatru.
Było to nasze pierwsze rozstanie.

Bhangarh, uznawane za najbardziej mroczne miasteczko w Indiach pozostało w moim myślach na zawsze. To tam ujrzałem jej leżącą sylwetkę – i oczy wpatrzone ku niebu. To ja byłem jej najciemniejszą stroną – tak samo jak ona była moją. Mój mrok nie pozwolił jej odejść. Nie było innego wyjścia.
Uświadomiłem sobie, że nigdy nie chciałem uciec. Pragnąłem krzyczeć, aby przełamać ciszę. Ona leżała jednak z pustym wzrokiem, jakby uśmiechnięta. Powoli złapałem ją za zimną dłoń.
Rozstałem się z kobietą mojego życia drugi raz, lecz tym razem na zawsze. Nie żałowałem, że się poznaliśmy – dzięki niej uwierzyłem w swoją jasną stronę, zupełnie taką, jak jaskrawe słońce nad horyzontem Indii.
Mai tumase pyar karati hun.

Autor: Natalia Takishima
Kraj: Egipt
Praca:
(słowa pisane kursywą, wypowiedziane są po angielsku)
Właśnie skończyłam czytać książkę, gdy stewardessa kazała zapiąć pasy, bo samolot za chwilę miał wylądować. I całe szczęście, bo całą drogę modliłam się tylko, żeby nas jacyś terroryści nie zestrzelili. Ach, bohaterka tej powieści nie miała takich problemów.
Gdzie mi do książkowych romansów?! Po pierwsze, nikt nie zakochałby się w wielkoczołej, a po drugie rodzice pójdą za mną wszędzie. Wszystkie wakacje spędzamy razem. A ja mam już dziewiętnaście lat i wolałabym choć raz, tak dla odmiany, pojechać gdzieś ze znajomymi. Ale nie. Ja muszę jak siedmiolatka być pod stałym nadzorem. A już szczególnie teraz, w Egipcie, bo porwą mnie Araby, zgwałcą na pustyni, potem zakopią w piasku, a moim rodzicom zostaną tylko wielbłądy. Może kiedyś byłoby w tym trochę racji, ale teraz wakacje spędzimy w odizolowanym od tubylców hotelu, będziemy jeździć na zorganizowane przez biuro podróży wycieczki.
Po wyjściu z samolotu uderzyło nas suche pustynne powietrze, a na moje plecy natychmiast wstąpiły kropelki potu. Ciekawe jak mama zniesie te upały przez dwa tygodnie? Nie zdziwię się jak cały urlop spędzi w hotelowym basenie sącząc drinki. Przeszliśmy przez szarą płytę lotniska do terminalu. Klimatyzacja! Nie myślałam, że wystarczy mi bez niej pięć minut, aby zacząć za nią tak tęsknić. Nie, żebym nienawidziła upałów, ale zdecydowanie bardziej wolałabym z nich korzystać na jakiejś rajskiej wyspie.
Przy wyjściu z rękawa czekał na nas jakiś nijaki Japończyk z dużą tablicą z napisem „Haruno”.
- O patrzcie, to dla nas! – podekscytowała się mama, a ja lakonicznie przewróciłam oczami. – Juchu! – zaczęła machać do faceta, który swoją miną mówił: „Mam na wszystko wylane”. – To my! Już idziemy!
Jednym słowem: wiocha. No, ale trzeba być optymistą, może jakoś się jeszcze ułoży.
Facet z dziwną twarzą zaprowadził nas do małego busa, a sam zasiadł za kierownicą.
- Proszę zapiąć pasy. – mężczyzna zaczął sypać formułkami – Proszę nie jeść niczego, co nie będzie kupione w hotelowej restauracji. Proszę nie pić niebutelkowanej wody. Proszę nie opuszczać hotelu nie informując o tym nikogo, ani po dwudziestej drugiej. Proszę pamiętać, żeby ubrania zawsze wisiały na wieszaku i strzepywać je przed każdym założeniem… - tego typu instrukcji przewinęła się jeszcze cała masa, z czego większość usłyszałam gdy byłam w klinice chorób tropikalnych, żeby zaszczepić się. Jak się okazało, ten facet będzie naszym przewodnikiem i swego rodzaju opiekunem. Doradzi gdzie pójść, coś tam, coś tam… Nie pamiętam, bo zasnęłam.
Po upływie pół godziny samochód stanął na parkingu naszego hotelu w Hadabet Om El Seed. Hotel jak przystało na wymagania mamy – pięciogwiazdkowy, a jakże. Nie ma się co cackać. Trzy baseny, dwie restauracje i SPA to pozycje obowiązkowe. Taki hotel ma wszystko co do szczęścia potrzebne, oprócz jednej wady. Jest tu tylu tych nadzianych bogaczy, że to raczej mało prawdopodobne, żebym spotkała kogoś fajnego. I nie mam tu na myśli przystojnego szejka, bo ich tu, jak na złość, nie brakuje.
Tato w recepcji załatwił formalności podczas gdy boy wkładał nasze walizki na wózek, a ja przyglądałam się wnętrzu. Coś za bardzo mi tu śmierdziało Włochami jak na Egipt. Ech, ci projektanci, już nawet cudzej kultury nie potrafią podtrzymać.
Wkroczyliśmy za boyem do windy i weszliśmy do naszego pokoju. Wnętrze było bardzo ładne oraz wyglądało czysto i schludnie, a to było dla mnie najważniejsze. Pod ścianą stały dwa podwójne łóżka. Jak cudnie, jedno będę miała całe dla siebie. Od razu na nie padłam wtulając twarz w miękką poduszkę.
- Sakura, nie ma spania, całą drogę przecież spałaś. Weź lepiej rozpakuj swoje rzeczy. – mama zaczęła skrzeczeć mi nad uchem.
Usiadłam przy walizce i zaczęłam wyciągać z niej kosmetyki, a część ubrań wkładać do szafy. Robiłam to jednak mechanicznie zastanawiając się, na który z trzech basenów powinnam udać się jako pierwszy. Zdecydowałam się na zakryty, bo zbliżał się wieczór, a noce tutaj są bardzo chłodne.
Po kolacji, namawiałam mamę, żebym mogła sama pójść na basen. Nie spodziewałam się tego, ale po usilnych próbach i groźbie marudzenia przez całą wycieczkę, moja rodzicielka w końcu uległa.
Basen, był ogromny, a stylowe lampy nie tylko nadawały przyjemnego klimatu, ale też sprawiały, że wydawał się on jeszcze większy. Wzięłam z ogólnodostępnej półki wielkie dmuchane koło i weszłam z nim do wody. Dryfując na nim, zamknęłam się w odmętach moich myśli.
Hej, barbie! Trochę patrz, gdzie pływasz. – warknął na mnie jakiś mężczyzna. A tak przyjemnie się pływało, shannaro! Leniwie otworzyłam oczy, żeby otaksować sprawcę tego zamieszania gniewnym spojrzeniem.
„Ślepy jesteś?! Ja nawet małym palcem u stopy nie ruszyłam! Sam uważaj, kretynie!” – miałam mu nawtykać.
Sorka, będę bardziej uważać. – odpowiedziałam zamiast tego. Dlaczego? A jak miałabym odpowiedzieć takiemu przystojniakowi inaczej niż w ten sposób? Kami, czemu spotkałam tego chłopaka akurat w takich okolicznościach.
- Mendokusai… - mruknął pod nosem. Mało tego, to nie jest jakiś zwykły Azjata, ale Japończyk. – I tak już wychodzę.
- Cze-czekaj! – jakoś tak mi się wyrwało. Co to za dziwne uczucie? Sprawia, że zachowuję się nieracjonalnie. Najpierw te pokorne słówka, teraz próbuję z nim nawiązać rozmowę, mimo że już sobie idzie.
- Nanda? – spytał w rewanżu, niezwykle obojętnie porównując do jego wcześniejszych emocji. I co teraz? On mi odpowiedział i oczekuje ode mnie jakichś wyjaśnień, dlaczego śmiałam go zatrzymać. Co powiedzieć? Myśl, myśl…
- Ja jestem Haruno Sakura. Mogę poznać twoje imię?
- Sasuke. Uchiha Sasuke. – powiedział dość dumnie i ozięble zarazem, po czym odwrócił się i wyszedł.
Rozejrzałam się dookoła. Nie było tu nikogo innego w moim wieku z kim mogłabym pogadać, więc również postanowiłam opuścić pływalnię. Jutro czeka mnie kolejny dzień pełen wrażeń i trzeba się wyspać, żeby ładnie rano wyglądać.
Przebrałam się, a wilgotne włosy związałam w kucyk. Zabrałam kluczyk i opuściłam duszną przebieralnię. Dotarłam do naszego pokoju i włożyłam kartę do czytnika, aby otworzyć drzwi. Nic się jednak nie stało. Zrobiłam to jeszcze raz i nic. I znowu.
- Cholerna technologia… - mówiłam z irytacją, ponawiając próby i waląc w drzwi dłonią. – Shannaroo!
- Co robisz pod moimi drzwiami? – usłyszałam znajomy głos.
- Och, Sasuke! – odpowiedziałam zaskoczona. – O co ci chodzi? Coś ci się pomyliło. To mój pokój, tylko ten głupi zamek się zaciął! – spojrzałam gniewnie, na sprzęt.
- Może twój klucz nie chce zadziałać dlatego, że to jednak mój pokój? – powiedział wsuwając swoją kartę w zamek. Jak na komendę wydał ciche pipanie oznaczające otwarcie drzwi.
- Och, ja przepraszam…
- Hnf! – prychnął z lekkim, ale zarazem drwiącym uśmiechem i zatrzasnął mi drzwi, tuż przed nosem. Jeszcze centymetr, a miałabym płaskiego, czerwonego kartofla zamiast nozdrzy.
Ale mimo to, czuję w sercu coś takiego, że chciałabym znaleźć więcej okazji, żeby z nim porozmawiać lub… po prostu być. Mam wtedy taki ścisk w sercu, lekkie kłucie i ciepło, ale to jest naprawdę przyjemne.
Tylko, że skoro to nie był mój pokój, to gdzie on jest? Halo?
Spojrzałam uważnie na numer widniejący na kluczu i na drzwiach. 2141 – numer na kluczu. 2147 – pokój w którym mieszka Sasuke. Przyjrzałam się dokładnie numeracji na drzwiach. Mój był… naprzeciwko Sasuke. Tak blisko. Rany, co za porażka życia.
Miałam cichą chęć, aby spotkać się jeszcze raz z moim chwilowym sąsiadem. Myślałam, że może uda nam się spotkać na plaży. Albo potańczyć przy arabskiej muzyce czy też, że zgubimy się razem w piramidach i utkniemy gdzieś gdzie będzie ciemno... Lub, że chociażby w restauracji usiądę przy stoliku obok jego. Istniał też pomysł, że będziemy razem nurkować. Ach, marzenia…
Następnego dnia w planie było oglądanie rafy koralowej w Morzu Czerwonym. Niestety jego tam nie było. Przyśniło mi się za to, że zaczęłam się topić i nagle ni stąd ni zowąd on się zjawił i bohatersko mnie uratował, a potem wszyscy szejkowie, którzy znajdowali się w pobliżu zaczęli obdarowywać go złotem. Po tej nocy bardziej zastanawiała mnie jego obecność tutaj. Jest sam? Przecież jest w moim wieku (chyba, nie pytałam, przecież), a nie widziałam, żeby ktoś jeszcze korzystał z drzwi naprzeciwko. Jeśli jest sam, to dlaczego? A jeśli nie, to czy jego rodzice są bogaci, a on rozpieszczonym gówniarzem?
Nie mogąc wytrzymać tego, że nie mogę się z nim spotkać, postanowiłam przejść się po całym hotelu próbując go znaleźć. Jeszcze nikogo oprócz niego nie poznałam, nie mogę tego tak zostawić.
Lecz moje wysiłki nie dały efektów. Zrezygnowana i głodna poszłam do restauracji. I tak wybijała już godzina kolacji. Z daleka w oczy rzuciły mi się sylwetki rodziców. Ale stali obok nich jacyś inni ludzie i rozmawiali ze sobą. Mama rozmawia z kimś obcym w innym kraju i nie pyta przy tym o drogę? To jest podejrzane.
- Hej mamo. – przywitałam się. – Dzień Dobry. – powiedziałam również państwu, którzy towarzyszyli moim rodzicom. – Kto to? – zwróciłam się do mamy.
- To moja koleżanka z czasów szkolnych. Siedziałyśmy nawet razem w ławce. Nazywa się Fuuyu Mikoto. – mama przedstawiła kobietę w długich czarnych włosach.
- Już nie Fuuyu. – wtrącił jej mąż. – Teraz już Uchiha. – dodał dumnie.
- Uchiha? – wypaliłam zdziwiona. Faktycznie, podobieństwo rodzinne jest… Ale, że moja mama ich zna, a przynajmniej matkę Sasuke. (!) Rozejrzałam się dość nerwowo dookoła. Co jak on też tu jest?
- Sakura, wiesz, że jutro jedziemy razem z nimi na wycieczkę? Poznasz ich syna.
- Um… to dobrze… - nie wiedziałam za bardzo jak odpowiedzieć. Przecież nie zacznę piszczeć na cały hotel, jakie to wspaniałe i jak się cieszę. Wyrosłam już z tego. – Ja idę do bufetu. – poinformowałam towarzystwo i tak zrobiłam.
Przeglądałam kolejne potrawy nakładając sobie co zjadliwsze. Jestem wybredna w kwestii jedzenia i często wybrzydzam. Na moim talerzu znalazł się jedynie trzy kulki ta ‘amiyya z tabbouleh i humus. Nadszedł czas na wybranie deseru. Dopiero ten dział sprawił mi olbrzymi kłopot. Wszystko wyglądało pysznie, ale przecież nie nałożę sobie każdego ciasta. Od razu przytyłabym ze sto kilo. Co tu wybrać?
Długo jeszcze będziesz wybierać to ciastko? Robisz niepotrzebną kolejkę. – narzekała blondyna w długiej kitce stojąca za mną. Jakby nie można było mnie zwyczajnie wyminąć. Lada przecież była długa, więc nie widzę problemu.
- Nie. – usłyszałam obok siebie głos Sasuke. – Ino, nic się nie zmieniłaś od czasów gimnazjum. – Stwarzasz sztuczne problemy. – przewrócił lakonicznie oczami. Znał tego babsztyla?! – Polecam ciasto basbousa. Tak naprawdę, tutaj to jedyny dobry deser oprócz lodów. – powiedział biorąc sobie jeden kawałek, a następnie poszedł do stolika. Po chwili wahania postanowiłam wziąć właśnie to ciasto i zaczęłam szukać miejsca, żeby usiąść. Sasuke, usiadł z rodzicami, ale moi też tam siedzieli. Mało tego, jedyne wolne miejsce było właśnie obok Sasuke.
Dobra, pora odrzucić strach i wziąć sprawy w swoje ręce. To może być ostatnia szansa, żeby z nim pogadać i go lepiej poznać.
- Sakura to na pewno wspaniała córka, prawda? – mówiła Mikoto.
- To prawda, że Sakura dobrze się uczy, ale jest straszną bałaganiarą. W domu doprowadza mnie do szału tym swoim niechlujstwem. – narzekała moja mama. Sasuke zaczął się podśmiewać, a ja myślałam, że uduszę matkę własnymi rękoma.
- Przesadzasz… - warknęłam do niej.
- Nie ma to jak rodzice obrabiają ci tyłek za plecami, co nie? – Sasuke szepnął mi na ucho. Był wredny i to nawet bardzo, ale miał rację.
- A ty jesteś aż taki idealny? – odgryzłam się, wbijając nóż w kotleta.
- A chcesz się przekonać?
To ewidentnie był podryw. I ta przekorna mina. I jak tu się nie oprzeć?
- No dawaj. – zachęciłam go. Spojrzał się na mnie tylko kpiącym wzrokiem i dokończył swój posiłek.
Potem spotkaliśmy się dopiero w awionetce, która miała nas zabrać do Doliny Królów. Na miejscu czekały na nas śmierdzące wielbłądy. Bez większych problemów dosiadłam swojego zwierzęcia, czego nie można było powiedzieć o Sasuke. Jego wielbłądzica, w zasadzie, stała w miejscu i nie zamierzała usiąść na ziemi. Do tego opluła go tą paskudną śliną. Był tym tak skołowany, że przez chwilę wyglądał jak siedem nieszczęść. Szybko jednak podszedł do jakiegoś Beduina i kazał mu doprowadzić zwierzę do porządku.
- Może chusteczkę? – spytałam go gdy już siedział na miejscu.
- Dzięki. – powiedział biorąc ode mnie całą paczkę.
Współczuję. Ponoć, jak ubrania przesiąkną wielbłądzią flegmą to nie da się ich doprać. – powiedziała jakaś Europejka na wielbłądzie obok. Sasuke prychnął jedynie, nie wyglądając jakby się tym przejął i zdjął koszulkę. Mi oczywiście od razu opadła szczęka, bo na basenie jego mięśnie były mniej widoczne niż w blasku słońca. To ciało… Jednak zaraz sięgnął do swojego bagażu i włożył inną.
Panie, dam ci 40 wielbłądów za tą dziewczynę. – jeden z Beduinów odezwał się do mojego taty przerywając mi seans i chwytając za ramię.
Nie, nie, nie… - odganiał go mój tata, a ja próbowałam się wyrwać.
A co pan powie na 80 wielbłądów?! – Arab nie dawał za wygraną. Tak, bo moi rodzice nie mają nic innego do roboty, jak hodować śmierdzące wielbłądy.
Nie, nie, nie. Idź sobie stąd, ja nie chciał żaden wielbłąd. – tata dalej próbował go spławić łamiąc przy tym język angielski.
Ostatnie szansa. 120 wielbłądów! To jedyna taka okazja! – obleśny i natarczywy Arab już wyciągał rękę w kierunku moich włosów.
Ej, facet! Odwal się od tej dziewczyny! – Sasuke chwycił go za nadgarstek po czym niemalże rzucił jego dłonią w dół. Przeszły mnie dreszcze. Robiło się niebezpiecznie. Beduin spojrzał się złowrogo zarówno na mojego tatę i Sasuke. Widać było, że coś knuł, ale odszedł od nas.
Zwiedzanie piramid było całkiem ciekawe. Choć to żaden Indiana Jones. Większość pułapek było wyłączonych, a innych wyraźnie oznaczonych i odgrodzonych. Z wyjątkiem jednej, która czyhała na mnie za rogiem.
Zatrzymałam się przy jednym z posągów Anubisa i zostałam z tyłu. Jednak nie na tyle, żeby się zgubić. Kiedy ruszyłam za wycieczką, ktoś mnie chwycił i pociągnął za sobą zatykając mi usta, żebym nie mogła krzyczeć. Dwaj mężczyźni mówili coś do siebie po arabsku. No to już po mnie. Będzie tak jak mówiła mama.
- Sakura! – słyszałam dobiegające z innych korytarzy nawoływania. Jednak nic nie mogłam zrobić, a porywacze co raz bardziej oddalali się od wycieczki.
Z ciemności wyłaniała się trzecia postać. To pewnie był ich szef. Z ledwością zobaczyłam rękę sięgającą w moim kierunku. Jednak zamiast poczuć jest nieprzyjemny dotyk usłyszałam głuche uderzenie i pęknięcie kości. Osoba, która mnie trzymała, puściła. Znów przeszły mnie ciarki gdy ponownie, kilka razy z rzędu słyszałam ten sam dźwięk. Nie chciałam patrzeć, bojąc się, że jeśli otworzę oczy to i mnie stanie się krzywda.
Potem huk, gdy ktoś upadł na ziemię i następne głuche uderzenia. Arab coś krzyczał.
Zostaw nas, albo zrobię krzywdę wam obojgu. – w końcu usłyszałam coś po angielsku, jednak bynajmniej się z tego nie cieszyłam. Sparaliżowana strachem nawet nie mogłam się ruszyć, gdy na szyi poczułam zimno noża. Płakałam tylko, modląc się, żeby ten straszny sen się wreszcie skończył.
Potem nastała cisza. Przerywało ją jedynie oddalające się szuranie butów.
- Tasuke te… - zaczęłam rozpaczliwie, ze zduszonym gardłem błagać. – Tasuke te, kudasai.
Zamknij się! – usłyszałam jedynie w odpowiedzi, a następnie upadek noża na podłogę. Dalej znów zaczęła się bijatyka, którą mogłam jedynie słyszeć. Oszołomiona tym wszystkim, osunęłam się na ziemię, czekając aż to wszystko się skończy.
Ostatnie uderzenie pięścią w twarz i krótki krzyk, który nawet nie zdążył stać się głośnym. Potem czuły, delikatny dotyk cudzej dłoni i objęcie. Mogłam się w końcu poczuć bezpiecznie. Mimo to nadal byłam rozdygotana i pełna niepewności.
- Spokojnie, już nic ci nie grozi. – doszły do mnie kojące słowa pełne troski i współczucia. Tym, który je powiedział, który ryzykował dla mnie swoje życie, który zdobył się na tak wielką odwagę i który właśnie przytula mnie do swojej piersi jest Sasuke. – Chodźmy stąd lepiej, zanim oprzytomnieją. Musimy znaleźć resztę wycieczki i naszych rodziców.
Pokiwałam głową i z jego pomocą wstałam. Przez całą drogę gdy szukaliśmy reszty, obejmował mnie jednym ramieniem, a w drodze powrotnej nie przestawał trzymać za rękę. Z początku, myślałam, że dla niego to drobny, nic nieznaczący gest, który wykonuje po to, żeby mnie uspokoić. Ale ten wcale niebagatelny gest pokazał mi, co tak naprawdę kryło się w jego sercu.
Po całej tej przygodzie nie spotkałam go więcej. Nie wiedziałam gdzie mieszka, nie znałam jego numeru telefonu, ani adresu e-meil. Nigdy nie znalazłam jego konta na Facebook’u, ani innych portalach społecznościowych. Pozostałam jedynie ze wspomnieniem i świadomością, że ktoś, gdzieś w Japonii naprawdę mnie ceni. Ale mam nadzieję i wierzę, że wkrótce go spotkam.

Autor: Nikumu
Kraj: Norwegia
Praca:
Droga na Północ*

Pierwsze, co pamiętam z Norwegii to Sognefjorden. To chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, że świat, który znałem odszedł w zapomnienie, a ja uciekłem z niego, jak szczur z płonącego statku. Paradoksalnie ta okropna i uwłaczająca honorowi myśl pojawiła się w miejscu, które z czystym sumieniem mógłbym nazwać najpiękniejszym miejscem na Ziemii.
Do Norwegii trafiłem przypadkiem. Jeszcze w Porcie, w Jokohamie, nie mogąc się wciąż zdecydować, dokąd uciec i co zrobić, natrafiłem na Magnusa. Wyglądał bardzo zachodnio. Pamiętam, że skojarzył mi się z Naruto, tylko włosy miał jeszcze jaśniejsze. Kalecząc japoński przekonał mnie, że w Norwegii odżyję. Nie mówiłem wiele ponad to, że straciłem wszystko, na czym mi zależało, a on nie pytał o nic więcej.
I tak tu wylądowałem....  Stojąc na wysokim klifie i patrząc w dół, szukałem znaku, jakiegoś powodu by nie skoczyć, w błękitną toń wody, jaka płynęła dziesiątki czy setki metrów pode mną. Chłodne słońce niekończących się niemal dni, odbijało swoje refleksy w wodzie, która nie chciała już dać innego znaku.
– Sasuke – Magnus położył mi dłoń na ramieniu – to jest moment, kiedy masz okazję wyrzucić z siebie wszystkie swoje troski, porzucić za sobą dotychczasowe życie, niedokończone sprawy, wszystko to, co przygnało cię tutaj. Potem będziesz mógł zaczął nowe życie.
Nagle wszystko zdawało się takie proste, a wyjątkowy, choć surowy kraj był dla mnie szansą na czystą kartę, na zapomnienie.
Czemu nie, pomyślałem i schyliłem się, szukając jakichś symboli ludzi, których miałem zamiar pochować tu i teraz. Na Ziemi leżało mnóstwo kamieni i okruchów skalnych, odłączonych od klifu.
– Żegnaj Naruto – westchnąłem, rzucając jeden z kolorowych kamieni, który kojarzył mi się z roześmianą gębą przyjaciela. Poleciał w dół i pomimo tych wesołych barw w końcu znikł mi z oczu, a jako że było zbyt wysoko, nie miałem jak zobaczyć jego nurkowanie w wodzie.
Potem upatrzyłem sobie kawał skały, solidny, a jednak wydarty z ziemi. Już bez werbalnego pożegnania ze złością rzuciłem go w dół. Konoha, która zdawała się odradzać po każdym ataku, teraz leciała w wodną toń,  ku spotkaniu ostatecznego upadku. Jak w rzeczywistości. Tak żegnałem się też z Itachim, rodziną... Po kolei wymieniając imiona lub określenia zbiorowości.
I tylko z pożegnaniem z jedną osobą zwlekałem. Sakura... Żałowałem, że nie poznałem jej lepiej. Nie chodzi mi bynajmniej o miłość, bo mam wrażenie, że i tak nigdy nie mógłbym jej pokochać... Po prostu fakt, że zawdzięczałem jej życie, sprawiał, że byłem jej winny pamięć.
Pomimo to sięgnąłem po coś i nawet nie chciałem patrzeć, co to.
– Poczekaj – Magnus chwycił mnie za ramię, gdy wstałem, by wziąć ostatni zamach. – To coś cennego.
Zastanawiałem się, jak mógł mnie przejrzeć, skąd mógł wiedzieć, że ta część mojego życia wywoływała swego rodzaju wyrzuty sumienia.
Wtedy rozchyliłem dłoń i spojrzałem. Mały i delikatny kamyczek, jak mi się wydawało, okazał się być perłą, która z nieznanych mi i, jak było widać, Magnusowi powodów znalazła się na szczycie klifu.
– Ktoś musiał ją tu zgubić, ale zatrzymaj ją, to dobry znak.
Nie wiedziałem czy dobry, ale jak fakt faktem, był to znak.



Magnus mieszkał w pobliżu Sognefjorden, dlatego postanowił zabrać mnie tam jeszcze przed powrotem do rodzinnej wioseczki. Do punktów widokowych nad fiordem dowiózł nas powóz zaprzęgnięty w dwa wielkie konie, najwidoczniej uodpornione na Norweskie warunki – w przeciwieństwie do mnie. Tym samym sposobem dostaliśmy się  do Kaupanger.
Przez całą drogę wyglądałem przez okno, podziwiając niekończące się zielone doliny i wzgórza. Widoki te przypominały mi podróże po odległych zakątkach Kraju Ognia  i pewnie poczułbym jakąś tęsknotę, gdyby nie pożegnanie, którego dokonałem. Magnus postanowił mnie wspierać i pilnować, bym nie myślał już o utraconym. Przechylił się więc do mnie i palcem wskazał budynki w oddali.
- Jeszcze jeden zakręt i będziemy niemal na miejscu – oznajmił, co dało mi podstawy, by sądzić, że te drewniane daszki to zabudowa Kaupanger.

Magnus był dziedzicem sporej posiadłości, która ledwo pamiętała czasy dawnej światłości. Opowiadał mi kiedyś, jeszcze na statku i pod wpływem alkoholu, jak po odłączeniu *Norwegii od Unii z Danią, w kraju zapanował kryzys. Wiele państw, z którymi do tej pory prowadzono handel, zamknęło rynek na część dóbr norweskich. Ten obrót spraw dotknął przede wszystkim wschód kraju, ale i tu znalazły się ofiary. Rodzina Magnusa niemal z dnia na dzień została z niczym, przez wioskę przeszedł pomór, który zebrał duże żniwo. I tak z dużej rodziny Magnusa został on i jego młodsza siostra – Ingrid.
Kaupanger, było wioseczką niewielką, w porównaniu do Konohy, która choć nazywana była wioską, była przecież stolicą kraju Ognia. Tu były zaledwie dwie lub trzy główne uliczki. Wąskie i dość długie, by w kilku miejscach zbiegać się ze sobą. Były brukowane, uderzanie o nie końskimi kopytami, było dźwiękiem irytującym, monotonnym. Miałem wrażenie, że szaleję, że ktoś wdarł się do mojej głowy i rytmicznie uderza od środka młotem.  Uliczkami szło wiele ludzi, jedni ubrani w eleganckim zachodnim stylu, który zdołał już przesiąknąć częściowo i do Japonii – suknie z kloszami, parasolki, surduty, laseczki, cylindry... Inni o bardziej tradycyjnym dla Norwegów wyglądzie, którego reprezentantem był aktualnie także Magnus – skóry i futra. Wzdłuż ulic wznosiły się wysokie kamieniczki, jedne drewniane inne już murowane. W większości jednak te z drewna, bo jak Magnus opowiadał, głównym surowcem w Norwegii było właśnie drewno.
W końcu dotarliśmy do domu Magnusa. Był to stary dworek, sypiący się już miejscami, choć, musiałem przyznać, widać było, przykładne wciąż starania, by domostwo odbudować. Magnus w końcu przecież sam zaciągnął się na statek, by ratować rodzinny majątek. W dworku, który potem zwykłem nazywać moim północnym domem, przywitała nas Ingrid.
Stała już na ganku, najwidoczniej wyczekiwała nas już od rana lub od kilku dni. Nie spodziewała się gościa, ale przyjęła mnie jak królewskiego posłańca, a ja nie  mogłem nacieszyć oczu. Skłamałbym, gdybym nie przyznał, że była najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek widziałem na oczy. Była jak światło. Cała w bieli, z potarganymi włosami, w kolorze zimowego słońca, jasnymi tak jak włosy Magnusa. Cera, unikająca promieni, miała kolor najświeższego mleka, a oczy, które przyglądały mi się z lekkim zawstydzeniem były jak niebo. Nie to szare, które wciąż widziałem nad Norwegią, to moje z Kraju Ognia – błękitne.
Zatrzymałem się w półkroku  na schodach, czując jakby strach przed urodą tej dziewczyny i zastanawiając się, czy to uczciwe. Potem wieczorem śmiałem się sam z siebie...

Norweski okazał się tak trudnym, jak i pięknym językiem, ale na szczęście moja determinacja przekładała się na pojętność. Z dnia na dzień coraz bardziej wrastałem w krajobraz gór i fiordów, a w czasie niekończących się zimowych nocy  zastanawiałem się, czy to nie jest jedyny prawdziwy świat. Japonia stawała się bardziej odległa, a wspomnienie Konohy, walk, wojowników zamglone i absurdalne, jakby wydarzyło się w poprzednim życiu.

I tylko czasem przyciągałem dłuższe spojrzenie jasnych Norwegów - ludzi śniegu, którzy nieczęsto widywali obce rasy. Tylko wtedy czułem, że tu nie pasuję. Dopiero późnią wiosną, gdy odpuścił lód skuwający ziemię, a rośliny zaczęły kwitnąć, coś we mnie się obudziło.
Magnus od rana chodził podniecony, jakby nie mógł się czegoś doczekać. Znałem go na tyle, by wiedzieć, że będzie to coś wyjątkowego. Nie mógł usiedzieć w miejscu, w końcu wyciągnął mnie do ogrodu. Rzadko tu bywałem, długa zima sprawiała, że miejsce to nie było niczym wyjątkowym. Zalegający śnieg pozbawiał uroku, przykrywając zieloną ziemię i wszystko to, co nie było silne na tyle, by przebić się przez warstwę zimna. Ogród był duży, na tyłach posiadłości, i tylko najwyższe z drzew były widoczne na dziedzińcu. Cały dziki i utrzymany w angielskim stylu - zupełnie jak Magnus, którego ślad widziałem na każdym kroku, tylko bardziej zaniedbany.
Na tym tle Norweg wyglądał całkiem jak Naruto, radosny i roztrzepany. Ciągnął mnie za sobą, nie jak dorosły potomek wikingów, ale jak dziecko ekscytujące się pierwszymi wiosennymi promieniami słońca.
Stanęliśmy w miejscu, a ja nie mogłem wydusić słowa. Już wiedziałem, co chciał mi pokazać Magnus.
- Przywiozłem sadzonkę, ale nie sądziłem, że się przyjmie. To niewiarygodne. Cud…
Stałem tak bez słowa. Nie słuchając dalszych, pełnych ekscytacji słów  przyjaciela. Podświadomie wyparłem z zasięgu wzroku i jego, i Ingrid, która zjawiła się niewiadomo skąd, i srebrzysto-niebieskie  
norweskie świerki, które dominowały w ogrodzie. Byłem tylko ja i to jedno jedyne drzewo. Mój zapomniany symbol wszystkiego - wiśnia.
- To najbardziej japońska rzecz, prawda?
Pomyślałem o mnóstwie japońskich rzeczy. O stroju, o broni, o jedzeniu, o alkoholu, nie wiedziałem czy nie było nic bardziej japońskiego, ale już do wieczora przesiedziałem pod drzewem, obserwując drgania płatków. Kawałek domu na końcu świata wcale nie dodawał otuchy, raczej burzył spokój i powodował dziwną tęsknotę.
Wieczorem znów przyszła Ingrid i choć wciąż wyglądała tak samo, to nagle dotarło do mnie, że wcale nie jest wyjątkowa; że wygląda tak jak każda kobieta tutaj. Długo próbowała zacząć rozmowę, ale zbywałem ją milczeniem, zajęty własnym okrutnym odkryciem.
- Visste du elsker henne?* - spytała, a ja choć jeszcze chwilę nic nie mówiłem, to walczyłem ze sobą.
- Nei, det gjorde jeg ikke.*
Nie wiem, ile szczerości mogło być  tej odpowiedzi w tamtej chwili. Prawda była jednak taka, że gdy się mówi o miłości, o uczuciach, w obcym języku, to nie brzmi poważnie. To raczej jak żart. Nie byłem pewny, czy to Magnus opowiedział jej moją historię, którą wyznałem mu po pijaku, czy ją podsłuchała, czy domyśliła się sama, czy może chodziło jej o moją ojczyznę. Nie miało to jednak znaczenia, bo czegokolwiek bym nie czuł, nie umiałbym tego wyrazić  w obcym języku.
- To nigdy nie była miłość - zdobyłem się na szczerość, wiedząc, że nie rozumie ni słowa - ale zrobiłbym wszystko, by przywrócić jej życie.
Ingrid patrzyła na mnie tym pięknym wzrokiem, z cudnym uśmiechem, ale jej urok nie miał już żadnego znaczenia.

Decyzję o odjeździe podjąłem może nieco zbyt pochopnie. Magnus nie krył zawodu i choć się nie przyznawałam, wiedziałem, że rozumie mnie całkowicie. On również trafił do Japonii uciekając przed swoją przeszłością. Jeszcze w porcie, obiecał, że dla mnie zawsze będzie miejsce pod jego dachem. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, kończąc te przydługie wakacje od własnej rzeczywistości.
Ostatnie kroki na norweskim lądzie zrobiłem niepewnie, zupełnie nie jakbym wracał o domu, ale jakbym znów odpływał w nieznane….

  1. *Norwegia w staronordyckim oznacza "drogę na północ".
  2. *Rok 1814
  3. *Kochałeś ją?
  4. *Nie.
Autor: Leitha
Kraj: Maroko
Praca:
- Welcome in Marrakesh. We hope you enjoy your stay!
Łamany, ciężki od akcentu angielski nie był jego ulubionym językiem, ale doceniał starania. Nie wysilił się jednak na uśmiech, odbierając bilet i paszport i kierując się w stronę bramek, gdzie jeszcze przed sekundą widział jasnoróżową czuprynę. Za chwilę usłyszał tę samą, wyuczoną formułkę skierowaną do blondynki za nim.
Sasuke Uchiha nie miał nic przeciwko podróżowaniu. Był ciekawy świata, wolał uczyć się doświadczając i poznając, a nie tylko czytając. Jednak każda jego wyprawa musiała być zaplanowana i spokojna. Nienawidził niespodzianek.
Na szczęście wygrana w konkursie na projekt była nie tylko zasłużona, ale i spodziewana. Był dumny z wygranych biletów. Dobrze też, że jego partnerka - Sakura - doskonale władała francuskim, ponieważ język ten - o ile się orientował - był wielce przydatny w komunikacji z tubylcami. Jedyne, co mu przeszkadzało, to fakt, iż każde z nich wygrało dwa bilety. Wiadomo było, że Haruno zaprosi najlepszą przyjaciółkę. On chciał zabrać Itachi’ego, ale drań akurat wyjechał z ojcem w delegacji. To zostawało więc…
- Oi, temee! Zaczekaj!
Koncepcja niezwracania na siebie uwagi w obcym, dziwnym państwie była widocznie Uzumaki’emu absolutnie obca. Nie wystarczyło mu chyba, że i tak większość mijanych na zatłoczonym lotnisku ludzi oglądała się za ich jasnożółtą skórą, a włosy Sakury – która zdawała się być do tego przyzwyczajona, w pozornej ignorancji czekając na bagaż – były swoistym fenomenem. Nie. Musiał krzyczeć i machać rękami, wykazując się absolutnym brakiem kultury.
- Ce sont celles-là. Merci beaucoup. – Haruno uśmiechnęła się grzecznie do wysokiego bagażowego, który z nagle znalezioną werwą ściągnął dla niej i Ino ogromne torby z taśmy. Jego wzrok wyraźnie jednak spochmurniał, gdy obok znaleźli się Uchiha i Naruto, podskakujący jak podekscytowany szczeniak. Musieli jak najszybciej wydostać się z terminalu i znaleźć transport do hotelu. Sasuke już wyjął mapę miasta. - Savez-vous où je peux trouver le bus?
Chłopak natychmiastowo rzucił robotę, ochoczo gestykulując i wskazując różowowłosej, za którym wyjściem najłatwiej znajdzie busy przewożące ludzi do miasta oraz asystentów, którzy skierują ją do odpowiednich numerów.
Sasuke bez zastanowienia chwycił swoją torbę zarzucił ją sobie na plecy, wolną ręką prowadząc walizkę Sakury. Ino spojrzała wymownie na Naruto.
- Chyba żartujesz. Jest ogromna! – Wskazał na różowe monstrum, które podsuwała mu blondynka.
- Dlatego jej sama nie udźwignę!
Mimo kłótni przepchnęli się przez tłum i zlokalizowali pomoc dla turystów. Ciemnowłosa dziewczyna na oko w ich wieku od razu skupiła na nich wzrok, prostując się, gdy podeszli. Sakura popchnęła Uchihę w jej kierunku.
- Oh, Sasuke-kun, nie wiedziałam, że mówisz w języku miłości! – zachichotała Yamanaka. Naruto przewrócił oczami, niemo sygnalizując odruch wymiotny.
- Nie mówię – odmruknął brunet, odsuwając się trochę, by Ino również zobaczyła znajomą żółto-czerwoną flagę na stroju zarumienionej asystentki. - ¿Qué bus debemos tomar para llegar al hotel Riad Assalam? Es la calle Tougma. – Podał nazwę hotelu i ulicę, na której się znajdował. Marokanka pomyślała chwilę, szukając w myślach, po czym obróciła się w stronę drzwi, wskazując zaparkowane nieopodal autobusy i odpowiadając w miarę zrozumiałym hiszpańskim.
- Lo mejor… es tomar el n-número… - zawahała się, widocznie zestresowana. Tłum napierał na drzwi, w których stali, przez co Uchiha stanął jeszcze bliżej niej, patrząc na nią wyczekująco z góry. Sakura uśmiechnęła się, widząc jej zakłopotaną, czerwoną twarz. – Número… número… eh… syte…?
- Gracias – odparł, mimo złej wymowy rozumiejąc (hiszp. siete = siedem). – Chodźmy, siódemka stoi tam.
Uważając, by nie rozjechał ich żaden motor, przebiegli z torbami przez ulicę. Zaraz poczuli na karkach nieustępliwy upał, palmy dawały mało cienia. Starszy mężczyzna opierający się o biały van obserwował ich z wyraźnym zainteresowaniem, gdy pakowali się do busa z numerem siedem.
- Upał, drinki i kebaby, nadchodzę! – zaśmiał się Uzumaki, zarzucając ręce na szyję.
- Kebaby są tureckie, nie arabskie, matole – warknęła Sakura, uderzając go pięścią w tył głowy. Bus ruszył w kierunku miasta w akompaniamencie jęków blondyna i wesołej muzyki z radia kierowcy. – Poza tym muzułmanie nie piją alkoholu.
- Sasuke-kun, ta Marokanka cię woła – zauważyła Ino, wskazując przez szybę mijane wyjście na terminal. Rzeczywiście - dziewczyna wyszła z budynku, machając na ich autobus. – Chyba chce twój numer.
- Hn.
Podróż nie trwała długo, zanim z szerokich pasów drzew wyłoniły się ceglane budynki Marakeszu. Autobus jechał główną drogą, na tyle prędko, by otwarte okna rozwiały włosy Sakury.
- Wiedzieliście, że sporą cześć ludności Maroka stanowią dzikie plemiona Berberów? Mają jasne włosy i oczy – wyczytała na głos z przewodnika. – To przez nich statystycznie ponad czterdzieści procent Maroka to analfabeci.
- Słyszysz, dobe? Poczujesz się tu jak w domu – mruknął Sasuke.
- Stul dziób, temee. – Naruto nałożył na nos ciemne okulary. Sam mówił o nich, że są „epickie”. – Prosty lud, eh? Jeśli mi się tu spodoba, to zostanę i mianuję się ich cesarzem.
- Maroko to królestwo – jęknęła Ino, przewracając oczami. Ułożyła łokieć na krawędzi okna, bacznie obserwując mijane kobiety w burkach. – Współczuję im. Musi im być gorąco – westchnęła pod nosem. Naruto oparł się o jej głowę, pochylając do przodu, by spojrzeć na tę samą grupę. Zmarszczył nos, widząc kobiety zakryte od stóp do głów.
- Wyglądają jak duchy – zauważył, siłując się z Ino. – Blondi, powinnaś takie kupić, byłoby ci do twarzy!
Dookoła rozległy się krzyki, piski i przekleństwa, na które kierowca zareagował łamaną francuszczyzną. Sakura przeprosiła grzecznie za swoje towarzystwo. Z ich krótkiej i typowej wymiany zdań – skąd jesteście, na ile przyjechaliście… - Sasuke wyłapał uwagę, iż właśnie przejeżdżają obok Avenue de Paris, gdzie Sakura znajdzie piękne perfumy.
- Źle jedziemy – warknął, szybko zerkając na mapę. – Sakura, powiedz mu, że wysiadamy – rozkazał, chwytając swoją torbę. Haruno pilnie wytłumaczyła mężczyźnie ich błąd.
Po odrobinie zamieszania i przeciskania się przez pasażerów z torbami, stali zakłopotani na środku zupełnie obcego miasta, wokół dziwnie patrzących na nich ludzi, w absolutnym upale.
- Zapytam o drogę – zaoferowała różowowłosa, szukając wzrokiem kogoś, kto mógł znać francuski. Język ten był używany głównie w polityce i biznesie.
- Nie trzeba – zauważyła Ino, razem z Sasuke studiując mapę w cieniu palmy. – Wiemy, jak iść. Musimy cofnąć się do ronda i iść ulicą… Hommane… Al Fatuaki. Kto wymyśla te nazwy?
Ruszyli zgodnie z planem, po kolei wyciągając z podręcznych toreb napoje i okrycia głowy. Gdy dotarli do ronda i skręcili w odpowiednią uliczkę, szeroka droga zamieniła się w przyjemny deptak, obok którego rozpościerał się zadbany ogród.
- Park Lalla Hasna – ucieszyła się Sakura, rozpoznając okolicę. – I tak chciałam tu przyjść. Trochę dalej jest Biblioteka Narodowa.
- A propos… rozumiem, że gdy ja będę się opalać i pływać w basenie, wy będziecie obczajać architekturę? – zgadła Ino, rozglądając się bez widocznych emocji. Budynki wokoło były naprawdę proste, w dodatku otynkowane czymś w kolorze gliny. Park wyglądał dość surowo, nawet z pięknymi chodnikami i fontanną.
- Taki jest plan – przyznała Sakura, ciągnąc po bruku swoją torbę. Dookoła roznosił się znajomy furkot kółek obwieszczający w każdym zakątku świata to samo – turystów. - No i jeszcze zakupy – dodała z uśmiechem.
- Moja krew! – Ino objęła ją ramieniem.
- Meczet Koutoubia. – Uchiha wskazał mapą na wznoszącą się niedaleko ceglaną, starą wieżę. – Właściwie to minaret, meczet będzie zaraz widać.
Sakura wyjęła aparat, by zrobić pierwsze zdjęcie, a Naruto wymownie ziewnął.
Dla wielu wakacje były jedynie od spania i wylegiwania się na słońcu. Marakesz był na świecie uznawany za miasto turystyczne, a więc takie od robienia zakupów. On i Sakura jednak nie mieli zamiaru zaniedbywać wszechobecnej starożytnej historii. Według jego informacji w okolicy ich hotelu znajdywała się masa zabytków wybudowanych w stylu mauretańskim i andaluzyjskim.
Uliczka parkowa przeszła w plac, na którym krzyżowały się pomniejsze dróżki. Dookoła zaroiło się od kolorowo ubranych ludzi oraz knajp i stoisk. Ino od razu znalazła się przy targu ze złotem, przeglądając błyskotki.
- Berberyjska biżuteria – zaśmiała się Sakura. Uchiha również podszedł bliżej, zaintrygowany. Yamanaka dotykała, przerzucała i przymierzała, ale właściciel stoiska był zbyt zajęty paleniem fajki i podziwianiem jej oryginalnej urody, by okazać sprzeciw.
- Kupisz później, gdy zorientujemy się w cenach – warknął w końcu Sasuke, odciągając dziewczynę za łokieć. Ino wydęła dolną wargę niczym małe dziecko. Sakura cyknęła jej zdjęcie.
- Masz zły humor – zauważyła cicho, gdy niedługo potem przeciskali się przez tłum gromadzący się przy straganie z naczyniami.
- Ta pomoc turystyczna wskazała nam zły autobus – syknął Uchiha, mijając kobietę idącą z wielkim kaktusem. – Gdybym się w porę nie zorientował, bylibyśmy teraz na drugim końcu miasta.
- Ale nie jesteśmy – uśmiechnęła się, korzystając z chwilowej nieuwagi Ino i Naruto, idących przed nimi, by szybko uścisnąć jego rękę. – I wykorzystamy nadrobioną drogę, by coś zjeść. Nic się nie stało.
- Oi, Sakura, chodź zobaczyć!
Yamanaka odkryła w bocznej alejce stoisko z odzieżą, nagle orientując się, jak bardzo potrzebuje muzułmańskiego ubrania. Naruto przymierzył na głowę agal – sznur do przytrzymywania kefiji – bawełnianej chusty. Blondynka z zapałem przeglądała za to apaszki i hidżaby.
Owinęła sobie jedną wokół głowy, razem z Naruto pozując do zdjęcia.
Uchiha przystanął w cieniu, ignorując ich zabawy i sprawdzając na mapie, którędy najszybciej trafią do hotelu. Nie mógł jednak wyłączyć słuchu, który wyłapywał krótkie dialogi w absolutnie nieznanym mu języku.
Mężczyzna ubrany w coś, co przypominało ozdobioną cekinami białą koszulę nocną przecisnął się do wystawy, przy której stali, pokazując sprzedawcy wybrany towar.
- Syte dirham (dirham marokański – waluta w Maroku) – usłyszał, i natychmiast zwrócił wzrok ku kupującemu, który z ozdobnej portmonetki wyjął dwie monety – pięć dirhamów i jeden dirham. Zgadzało się to z szóstką narysowaną mazakiem na kartce obok podobnych przedmiotów.
Marokanka zapomniała cyfr po hiszpańsku i podała im numer autobusu po arabsku. Więc to jednak nie była jego wina. Naprawdę brzmiało to podobnie do hiszpańskiej siódemki. Nie miał zamiaru jednak bawić się w tłumaczenie tego reszcie. Jego wymowa i tak byłaby pewnie tragiczna.
Westchnął, sygnalizując dziewczynom przeglądającym kolorowe babusze z noskami, że czas ruszać dalej. Mijali kolejne stoiska z biżuterią, świecznikami, kosmetykami i ceramiką, ale dopiero targi spożywcze, w tym te z przyprawami, zwróciły jego uwagę.
Sakura uniosła swoją czapkę z daszkiem, ocierając pot z czoła. Żar lał się z nieba, ale gdy tętniąca życiem uliczka zwęziła się, surowe, wysokie budynki o malutkich okienkach dawały w końcu ubłagany chłód. Jeden ze sprzedawców głośno nawoływał do kupowania jego owoców morza i warzyw, inny zapraszał do degustacji jogurto-podobnych napojów. Koło kolorowych stoisk dosłownie nie dało się przejść obojętnie. Przez moment w obliczu zapachów, obcych dialektów i ekstrawaganckich ubrań naprawdę czuli się, jakby cofnęli się w czasie o co najmniej tysiąc lat.
Ze wszystkich tych rzeczy to lada z przyprawami z żywiołowym, wąsatym sprzedawcą przyciągnęła ich najszybciej. Czym prędzej zapewnił on po francusku, że jego towar jest świeży i wszystkiego można dotknąć i powąchać, a jeśli ma się ochotę – nawet spróbować.
Natychmiast wywołało to zakłady i zgadywanki, kto rozpozna więcej przypraw.
- To pieprz. Biały i czarny – obwieścił z dumą Naruto.
- No co ty nie powiesz – zaśmiała się Sakura, trącając go łokciem. – Spróbuj tego – wskazała na czerwony pojemnik. Blondyn bez zastanowienia i z zupełną ufnością włożył palec do proszku, po czym oblizał go.
- Chili – podpowiedział z szerokim – choć trochę wybrakowanym - uśmiechem sprzedawca, widząc że czerwony, krztuszący się blondyn nie może nic powiedzieć. - Très bon, eh?
- Kminek, cynamon, papryka – wyliczyła Ino.
- Kami, co to za mutant?! – krzyknął Naruto, znajdując pomiędzy opakowaniami dziwny, biały korzeń. Wzdrygnął się z obrzydzeniem.
- To imbir, pałko. Miałeś to w piwie w zeszłym tygodniu – warknęła Ino, zanurzając palce w sproszkowanej wersji stojącej obok i podsuwając mu pod nos.
- Szafran, najdroższa przyprawa na świecie – zgadła Sakura, pochylając się, by powąchać żółty proszek. Uchiha przytaknął, bacznie obserwując sprzedawcę, który szczerzył się, widocznie spodziewając się sporego zarobku. – Kardamon, anyż… goździki… a to… - Podstawiła sobie pod nos brązowy proszek. – Sasuke, pachnie jak twoje perfumy.
Brunet stanął bliżej, wdychając głęboko znajomy zapach.
- Gałka muszkatołowa – mruknął. Nie był znawcą, ale kojarzył kilka składników. Często zostawali z bratem sami na weekend, musieli sobie radzić w kuchni.
- Oui, oui, c’est un aphrodisiaque! – krzyknął sprzedawca, machając szeroko rękami, jakby chciał sprawić, by ze stojących blisko siebie Japończyków wyniknęło coś więcej, już teraz. Sakura zaśmiała się nerwowo.
Przejrzeli opakowania z suszoną miętą, nasionami kolendry, pietruszką, tymiankiem… a nawet kiszoną cytryną. Przypraw i woni było tyle, że po kilku minutach bolały ich nosy. Nie kupili nic, ale Sakura zapewniła szczerbatego mężczyznę - widocznie zdruzgotanego ich odejściem - iż wrócą po świeże zakupy przed powrotem do Japonii.
Jedno było jednak pewne – wrażenia zapachowe i wzrokowe sprawiły, że nagle cała czwórka zrobiła się niesamowicie głodna. Byli już stosunkowo niedaleko hotelu, ale aromaty dochodzące z restauracji ze stolikami w uliczce obok okazały się zbyt silne.
Rozsiedli się w ogródku otoczonym ceglanym murkiem od ulicy, czekając na kelnerkę. Naruto nadal był wielce rozczarowany, iż raczej na pewno nie dostanie upragnionego kebaba.
- Co to za stożek? – spytał znudzony, bawiąc się okularami i stukając w stół w rytm muzyki dochodzącej z lokalu. Obok ich stołu stało dziwne, gliniane naczynie.
- To tażin, robi się w nim mięso – wytłumaczyła Sakura, kątem oka widząc kelnerkę, która przywitała się z nimi po angielsku. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, nie musząc już wszystkim wszystkiego tłumaczyć. Wszyscy dostali karty, od razu zamawiając napoje - kawę z imbirem, kawę z cynamonem i kozim mlekiem oraz zielone herbaty z miętą i cukrem.
- Nie wiem, co wziąć… - jęknął przeciągle Naruto, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami ludzi dookoła. Wszyscy zawzięcie przeglądali swoje karty, choć Sakura i Sasuke co jakiś musieli mocno główkować nad sensem niektórych dań. – Czemu trzymają garnek na drugim garnku?
- Robią w nim kuskus na parze.
- Co to jest kuskus? – spytał blondyn, drapiąc się po głowie. Uchiha przeklął pod nosem.
- Po prostu zamówmy mu cokolwiek, przecież on pożre wszystko – warknął, zaraz dostając pod stołem kopa w łydkę. Tym razem nie wytrzymał i oddał blondynowi, co wywołało wszędzie słyszalny wrzask. – Nie w każdym kraju dostaniesz swój ramen. Czas dorosnąć i jeść jak dorośli, usuratonkachi.
- Zamówmy mu harirę, a nuż będzie podobna – zaproponowała Ino, wskazując z zadowoleniem pozycję w menu. Naruto przytulił ją lekko ze łzami w oczach, zupełnie nie wiedząc, o czym mowa. – Ja bym spróbowała basteli z kurczakiem. Co wy weźmiecie?
- Chyba spróbuję tażinu z baraniną i kuskusem. Mają to ludzie siedzący obok i wygląda świetnie. I to chyba te warzywa tak pachną. Sasuke?
- Ja też.
- Baranek, ka? – zapytał zdziwiony Naruto, nie widząc uśmiechającej się kelnerki stojącej obok. – Nie lepsze by było z wieprzowiną?
Sakura omal nie zakrztusiła się swoją herbatą. Ino zrobiła się czerwona i uszczypnęła go w bok. Sasuke wytłumaczył po angielsku kelnerce, by się nie przejmowała i dodał, że chyba dobrze, że nie rozumie japońskiego. Dziewczyna z wyraźnym powątpiewaniem w oczach przyjęła zamówienie.
- What would you like for dessert?
- Musimy spróbować bakławy – nalegała Sakura. Kelnerka mimo obcego języka wyłapała nazwę deseru i zapisała ją z uśmieszkiem na kartce, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. Chyba długo nie miała takich klientów. - Widziałam to ciacho w telewizji i mu nie odpuszczę.
- Make that two – poprosiła Yamanaka, oddając kelnerce swoją kartę.
- Ja chcę zwykłe ciastka, bez udziwnień – jęknął Uzumaki, trzymając się już za brzuch. Sama rozmowa o jedzeniu - nie wspominając już o zapachu dobiegającym z otwartej kuchni - sprawiała, że potęga jego głodu rosła kilkakrotnie.
Sakura poprosiła o ciastka ghoriba z sezamem i miodem.
- Starczy nam na to kasy? – westchnęła Ino, wspominając zupełnie niezrozumiałe liczby obok dań, które zamówiła. – Dirham to ile jenów?
- Tak z trzynaście… - westchnął Sasuke.
- Naprawdę się przygotowaliście, co? – zaśmiała się, poprawiając kucyk. – To wasz pierwszy wspólny wyjazd, nie?
- Aah. Sasuke bardziej się stresował nim niż wygraną w konkursie.
- Międzynarodowy, elitarny konkurs to błahostka w porównaniu z upilnowaniem tego głupka po drugiej stronie globu – mruknął sam zainteresowany, mieszając od niechcenia swoją kawę.
- Uwielbiasz mnie i dobrze o tym wiesz. – Naruto zatrzepotał w jego kierunku rzęsami. Dziewczyny nie powstrzymały chichotu.
Reszta posiłku minęła w miarę spokojnie. Naruto w istocie pożarł swój „obcy ramen”, ale spokojnie znalazł miejsce na ciastka, a także daktyle podane do kawy Sasuke. I trochę farszu z potrawy Ino. Dziewczyny długo zachwycały się swoimi bakławami pełnymi miodu i orzechów.
Porcje były tak duże, że ciężko było im iść. Dobrze więc się złożyło, że do celu mieli zaledwie kilkaset metrów. Właściwie to spóźnili się na początek doby hotelowej zaledwie godzinę.
W wejściu do znajomego z ulotek i ogłoszeń konkursowych hotelu Riad Assalam stał dziwnie znajomy starszy mężczyzna. Sakura rozpoznała też biały van.
- Konnichi wa! – ucieszył się, rozkładając z ulgą ręce. Przez moment ich czwórka stanęła jak wryta. Reszta słów wydostających się z niego była już po angielsku czasami przekładanego francuskim. – Jak dobrze, że jesteście. Zamartwialiśmy się z żoną.
- Stał pan na lotnisku – zauważyła Sakura, podając mu rękę.
- Tak! Pomyślałem, że podjadę po was, bo się zgubicie. Miałem nawet rację! – Sakura spojrzała na Sasuke z lekkim uśmiechem. - Jednak szliście do tego busa z takim przekonaniem, że zwątpiłem, czy to wy. – Tym razem ironiczny uśmieszek posłał mu Naruto. Uchiha ledwo powstrzymał się przed pokazaniem mu środkowego palca. Co za niewdzięcznik. - No ale dobrze, że się odnaleźliście. Mamy gotowy obiad.
Ino wybuchła śmiechem, a Sakura zaczęła przepraszać i tłumaczyć, co zaszło. Naruto już odlazł do ogrodu, szukając leżaka. Nie przejął się zupełnie, że zostawił torbę na środku chodnika.
Dla Sasuke Uchihy zapowiadały się długie i męczące wakacje.
Mimo wszystko nie chciałby być w tym momencie nigdzie indziej.


***

To już wszystkie miejsca. Reszta prac zostanie opublikowana w osobnym poście. Jeszcze raz bardzo przepraszam za taką zwłokę. Przepraszam też, za brak akapitów, gdyż musiałam ustawić tak a nie inaczej z powodu wariującej czcionki, która raz była mała, raz duża, raz nie było odstępów... Jak tylko to ogarnę, to postaram się wprowadzić akapity do prac. 
Nie wiem czy będę prowadzić jeszcze jakikolwiek konkurs literacki, bo jak widać nie ma to sensu, chyba, że prace sprawdzałaby tylko jedna osoba i ona by ustaliła ostateczny werdykt. Nie byłoby wtedy tyle czekania na wyniki.
Jeszcze raz wszystkich przepraszam. 
Pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Ojejuńciu! Trzecie miejsce! Jak miło, dziękuję. W ogóle się tego nie spodziewałam, bo ja w ogóle nic nigdy nie wygrywam. Dziękuję bardzo. Pozostałe prace też wspaniałe. W tej o Norwegii podobał mi się bardzo styl. A u Leithy naprawdę wszystko świetne, naprawdę zasłużyła na pierwsze miejsce. Mam tylko jedno zastrzeżenie: przez nią zrobiłam się głodna, no! Gdzie są bakławy dla mnie? Uwielbiam wszelkie informacje związane z jedzeniem.
    Jeszcze raz podziękuję organizatorce Sasame. Przeczytać tyle prac i wybrać te trzy najlepsze, to też jest wyczyn!
    A jeśli uważasz, Sasame, że rzeczywiście lepiej i wygodniej jest sprawdzać w pojedynkę, to zapytaj się współautorek bloga, czy nie mają nic przeciwko. Takie konkursy to naprawdę świetna sprawa, szkoda byłoby to porzucić. Ja, w każdym razie mam nadzieję, że nie jest to ostatni konkurs na tym spisie. I tą uwagę kieruję do wszystkich autorek.
    O mamciu, nadal nie mogę w to uwierzyć! Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń