Witajcie! Pora opublikować wyniki konkursu wakacyjnego(można by już nawet powiedzieć: świątecznego). Przepraszam Was bardzo za taką, ogromną zwłokę, naprawdę. Sama już byłam zażenowana tym wszystkim, ale starałam się czekać cierpliwie. Ale podobno cierpliwość też ma swoje granice, co było niekiedy widać.
Są trzy miejsca, ale zdecydowałam się również na wyróżnienie dla pewniej pracy, bo na pewno na to zasługiwała. Blog wyróżnionej osoby będzie wisiał przez dwa tygodnie na stronie głównej razem z innymi blogami. Resztę miejsc opisałam w ostatnio dodanym poście z świąteczną niespodzianką. Nie przedłużając...
Autor: Wiwiana Diehl
Kraj: Indie
Praca:
Mai
tumase pyar karati hun
Leżałem
tuż obok. Mimo powolnego rozkładu jej ciała ciągle czułem zapach
słodkiej azalii – tak pachniały tylko perfumy mej największej
miłości - miłości mojego życia, kobiety nagiej i bezbronnej,
kobiety przegranej i uległej. Wiedziałem, że jest już daleko –
nie w zasięgu wzroku oraz myśli. Była całkowicie nieuchwytna.
Widziałem
tysiące dziewczęcych łez, ale te były aż nadto piękne –
umarłe. Kochałem te puste, wpatrzone we mnie oczy. Teraz zaszły
mgłą i zwrócone były ku nocnemu niebu – uświadomiłem sobie
wówczas, że za późno, abym mógł spojrzeć w nie ponownie.
Kobieta
mojego życia była bowiem martwa.
~
Dotknąłem
dziewczęcego ramienia. Uśmiechnęła się ukradkiem i poczułem jej
delikatną, drobną dłoń na swoim policzku. Nigdy nie byłem tak
blisko kogokolwiek. Dziwiłem się, że uważała tę podróż za
spełnienie naszych wspólnych marzeń. Widocznie wyjątkowo mnie nie
znała i łudziła się, że do mnie dotrze. Trudno było nam
rozmawiać, więc przeważnie milczeliśmy. Ten wyjazd miał być dla
nas obojgu odskocznią od powojennej rzeczywistości.
Poznałem
ją w momencie, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Zawdzięczała
mi swoje życie – może dlatego postanowiłem wziąć je w opiekę.
Wydawała się być tak samo zagubiona jak mój młodszy brat. Nie
mogłem pozwolić jej wtedy odejść. Obwiniałbym się wtedy za jej
śmierć. Nie zasługiwała na to, aby umrzeć jako przegrana.
-
To kaner – zagadnęła mnie, pokazując mi pastelowy kwiat. –
Piękny, prawda? Był ofiarowywany Siwie i Dewi podczas kultu roślin.
Wydaje się, jakby kolor mógł w pewnym momencie zupełnie zgasnąć.
– Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie uparcie. Chciałem
coś powiedzieć, lecz upór ścisnął moje gardło. Odwróciła się
do mnie plecami, zbierając kolejne bukiety. Wiedziałem, że
zawiodłem nas kolejny raz. Traktowałem ją zupełnie inaczej, nie
mogła zawrócić mi w głowie, nie mogła pocałować mnie jak
mężczyznę. Chciała mnie dotykać. Chciała mnie obejmować.
Pragnęła się ze mną kochać.
Oczekiwałem,
że wkrótce jej przejdzie. Że swoim aroganckim zachowaniem zmuszę
ją do odejścia. Ona jednak odważnie i uparcie trzymała się
blisko mnie. Nie wiedziałem wówczas, że przeznaczyła mnie sobie.
Nie mogłem uciec.
-
Indie są piękne – kontynuowała po dłuższej chwili. – Wiesz,
Itachi, dlaczego chciałam Cię tu zabrać?
Wydawało
mi się, że muszę odpowiedzieć. Wstrzymałem się moment, ale
kobieta
mojego życia
szybko mnie uprzedziła.
-
Indie to miejsce kultu. Jest przeniknięte ciszą. Milczą. Kiedy
wsłuchasz się, ujrzysz ich mrok i piękno. Mają wszystko. Ciemne i
jasne strony. Są różnorodne. Są tym, czym chcesz, aby były.
Jeżeli wyobrazisz je jako miejsce strachu i ciemności – takie
właśnie będą. Jeżeli będziesz potrzebować radości i koloru –
zaczną nabierać barwy. Itachi, one są takie jak Ty. Nie bez powodu
postanowiłam spędzić z Tobą czas w Udaipur. Nazwane jest
najbardziej romantycznym miejscem Indii. Myślałam, że skoro
postanowiliśmy przeżywać wszystko razem to tutaj rzeczywiście tak
będzie. Ale teraz wiem, że jesteś tą mroczną stroną, której
nie dam rady poznać. Uwierzyłam w to i wątpię, abym mogła to
zmienić. – Ostatnie słowa wyszeptała. Od dłuższego czasu głowę
miała pochyloną, dłonie położone luźno na chudych kolanach. –
Nie chcę, aby łączyło nas tylko to, co uroiło Ci się w głowie.
Nie będę czekała na Ciebie całe życie. Indie pozwoliły mi
zrozumieć, że tej ciszy nie da się pokonać. Jest nieodłączną
częścią, nie potrafię krzyczeć, aby ją przełamać. Lepiej
będzie, jeśli pozostawimy tą ciemność w takim stanie, w jakim ją
oboje poznaliśmy. – Jej sylwetka podniosła się. Otrzepała
przewiewną sukienkę. Jej blond włosy tańczyły w rytm wiatru.
Było
to nasze pierwsze rozstanie.
Bhangarh,
uznawane za najbardziej mroczne miasteczko w Indiach pozostało w
moim myślach na zawsze. To tam ujrzałem jej leżącą sylwetkę –
i oczy wpatrzone ku niebu. To ja byłem jej najciemniejszą stroną –
tak samo jak ona była moją. Mój mrok nie pozwolił jej odejść.
Nie było innego wyjścia.
Uświadomiłem
sobie, że nigdy nie chciałem uciec. Pragnąłem krzyczeć, aby
przełamać ciszę. Ona leżała jednak z pustym wzrokiem, jakby
uśmiechnięta. Powoli złapałem ją za zimną dłoń.
Rozstałem
się z kobietą
mojego życia
drugi raz, lecz tym razem na zawsze. Nie żałowałem, że się
poznaliśmy – dzięki niej uwierzyłem w swoją jasną stronę,
zupełnie taką, jak jaskrawe słońce nad horyzontem Indii.
Mai
tumase pyar karati hun.
Autor: Natalia Takishima
Kraj: Egipt
Praca:
(słowa
pisane kursywą, wypowiedziane są po angielsku)
Właśnie
skończyłam czytać książkę, gdy stewardessa kazała zapiąć
pasy, bo samolot za chwilę miał wylądować. I całe szczęście,
bo całą drogę modliłam się tylko, żeby nas jacyś terroryści
nie zestrzelili. Ach, bohaterka tej powieści nie miała takich
problemów.
Gdzie
mi do książkowych romansów?! Po pierwsze, nikt nie zakochałby się
w wielkoczołej, a po drugie rodzice pójdą za mną wszędzie.
Wszystkie wakacje spędzamy razem. A ja mam już dziewiętnaście lat
i wolałabym choć raz, tak dla odmiany, pojechać gdzieś ze
znajomymi. Ale nie. Ja muszę jak siedmiolatka być pod stałym
nadzorem. A już szczególnie teraz, w Egipcie, bo porwą mnie Araby,
zgwałcą na pustyni, potem zakopią w piasku, a moim rodzicom
zostaną tylko wielbłądy. Może kiedyś byłoby w tym trochę
racji, ale teraz wakacje spędzimy w odizolowanym od tubylców
hotelu, będziemy jeździć na zorganizowane przez biuro podróży
wycieczki.
Po
wyjściu z samolotu uderzyło nas suche pustynne powietrze, a na moje
plecy natychmiast wstąpiły kropelki potu. Ciekawe jak mama zniesie
te upały przez dwa tygodnie? Nie zdziwię się jak cały urlop
spędzi w hotelowym basenie sącząc drinki. Przeszliśmy przez szarą
płytę lotniska do terminalu. Klimatyzacja! Nie myślałam, że
wystarczy mi bez niej pięć minut, aby zacząć za nią tak tęsknić.
Nie, żebym nienawidziła upałów, ale zdecydowanie bardziej
wolałabym z nich korzystać na jakiejś rajskiej wyspie.
Przy
wyjściu z rękawa czekał na nas jakiś nijaki Japończyk z dużą
tablicą z napisem „Haruno”.
-
O patrzcie, to dla nas! – podekscytowała się mama, a ja
lakonicznie przewróciłam oczami. – Juchu! – zaczęła machać
do faceta, który swoją miną mówił: „Mam na wszystko wylane”.
– To my! Już idziemy!
Jednym
słowem: wiocha. No, ale trzeba być optymistą, może jakoś się
jeszcze ułoży.
Facet
z dziwną twarzą zaprowadził nas do małego busa, a sam zasiadł za
kierownicą.
-
Proszę zapiąć pasy. – mężczyzna zaczął sypać formułkami –
Proszę nie jeść niczego, co nie będzie kupione w hotelowej
restauracji. Proszę nie pić niebutelkowanej wody. Proszę nie
opuszczać hotelu nie informując o tym nikogo, ani po dwudziestej
drugiej. Proszę pamiętać, żeby ubrania zawsze wisiały na
wieszaku i strzepywać je przed każdym założeniem… - tego typu
instrukcji przewinęła się jeszcze cała masa, z czego większość
usłyszałam gdy byłam w klinice chorób tropikalnych, żeby
zaszczepić się. Jak się okazało, ten facet będzie naszym
przewodnikiem i swego rodzaju opiekunem. Doradzi gdzie pójść, coś
tam, coś tam… Nie pamiętam, bo zasnęłam.
Po
upływie pół godziny samochód stanął na parkingu naszego hotelu
w Hadabet Om El Seed. Hotel jak przystało na wymagania mamy –
pięciogwiazdkowy, a jakże. Nie ma się co cackać. Trzy baseny,
dwie restauracje i SPA to pozycje obowiązkowe. Taki hotel ma
wszystko co do szczęścia potrzebne, oprócz jednej wady. Jest tu
tylu tych nadzianych bogaczy, że to raczej mało prawdopodobne,
żebym spotkała kogoś fajnego. I nie mam tu na myśli przystojnego
szejka, bo ich tu, jak na złość, nie brakuje.
Tato
w recepcji załatwił formalności podczas gdy boy wkładał nasze
walizki na wózek, a ja przyglądałam się wnętrzu. Coś za bardzo
mi tu śmierdziało Włochami jak na Egipt. Ech, ci projektanci, już
nawet cudzej kultury nie potrafią podtrzymać.
Wkroczyliśmy
za boyem do windy i weszliśmy do naszego pokoju. Wnętrze było
bardzo ładne oraz wyglądało czysto i schludnie, a to było dla
mnie najważniejsze. Pod ścianą stały dwa podwójne łóżka. Jak
cudnie, jedno będę miała całe dla siebie. Od razu na nie padłam
wtulając twarz w miękką poduszkę.
-
Sakura, nie ma spania, całą drogę przecież spałaś. Weź lepiej
rozpakuj swoje rzeczy. – mama zaczęła skrzeczeć mi nad uchem.
Usiadłam
przy walizce i zaczęłam wyciągać z niej kosmetyki, a część
ubrań wkładać do szafy. Robiłam to jednak mechanicznie
zastanawiając się, na który z trzech basenów powinnam udać się
jako pierwszy. Zdecydowałam się na zakryty, bo zbliżał się
wieczór, a noce tutaj są bardzo chłodne.
Po
kolacji, namawiałam mamę, żebym mogła sama pójść na basen. Nie
spodziewałam się tego, ale po usilnych próbach i groźbie
marudzenia przez całą wycieczkę, moja rodzicielka w końcu uległa.
Basen,
był ogromny, a stylowe lampy nie tylko nadawały przyjemnego
klimatu, ale też sprawiały, że wydawał się on jeszcze większy.
Wzięłam z ogólnodostępnej półki wielkie dmuchane koło i
weszłam z nim do wody. Dryfując na nim, zamknęłam się w odmętach
moich myśli.
- Hej,
barbie! Trochę patrz, gdzie pływasz. – warknął na mnie
jakiś mężczyzna. A tak przyjemnie się pływało, shannaro!
Leniwie otworzyłam oczy, żeby otaksować sprawcę tego zamieszania
gniewnym spojrzeniem.
„Ślepy
jesteś?! Ja nawet małym palcem u stopy nie ruszyłam! Sam uważaj,
kretynie!” – miałam mu nawtykać.
- Sorka,
będę bardziej uważać. – odpowiedziałam zamiast tego.
Dlaczego? A jak miałabym odpowiedzieć takiemu przystojniakowi
inaczej niż w ten sposób? Kami, czemu spotkałam tego chłopaka
akurat w takich okolicznościach.
-
Mendokusai… - mruknął pod nosem. Mało tego, to nie jest jakiś
zwykły Azjata, ale Japończyk. – I tak już wychodzę.
-
Cze-czekaj! – jakoś tak mi się wyrwało. Co to za dziwne uczucie?
Sprawia, że zachowuję się nieracjonalnie. Najpierw te pokorne
słówka, teraz próbuję z nim nawiązać rozmowę, mimo że już
sobie idzie.
-
Nanda? – spytał w rewanżu, niezwykle obojętnie porównując do
jego wcześniejszych emocji. I co teraz? On mi odpowiedział i
oczekuje ode mnie jakichś wyjaśnień, dlaczego śmiałam go
zatrzymać. Co powiedzieć? Myśl, myśl…
-
Ja jestem Haruno Sakura. Mogę poznać twoje imię?
-
Sasuke. Uchiha Sasuke. – powiedział dość dumnie i ozięble
zarazem, po czym odwrócił się i wyszedł.
Rozejrzałam
się dookoła. Nie było tu nikogo innego w moim wieku z kim mogłabym
pogadać, więc również postanowiłam opuścić pływalnię. Jutro
czeka mnie kolejny dzień pełen wrażeń i trzeba się wyspać, żeby
ładnie rano wyglądać.
Przebrałam
się, a wilgotne włosy związałam w kucyk. Zabrałam kluczyk i
opuściłam duszną przebieralnię. Dotarłam do naszego pokoju i
włożyłam kartę do czytnika, aby otworzyć drzwi. Nic się jednak
nie stało. Zrobiłam to jeszcze raz i nic. I znowu.
-
Cholerna technologia… - mówiłam z irytacją, ponawiając próby i
waląc w drzwi dłonią. – Shannaroo!
-
Co robisz pod moimi drzwiami? – usłyszałam znajomy głos.
-
Och, Sasuke! – odpowiedziałam zaskoczona. – O co ci chodzi? Coś
ci się pomyliło. To mój pokój, tylko ten głupi zamek się
zaciął! – spojrzałam gniewnie, na sprzęt.
-
Może twój klucz nie chce zadziałać dlatego, że to jednak mój
pokój? – powiedział wsuwając swoją kartę w zamek. Jak na
komendę wydał ciche pipanie oznaczające otwarcie drzwi.
-
Och, ja przepraszam…
-
Hnf! – prychnął z lekkim, ale zarazem drwiącym uśmiechem i
zatrzasnął mi drzwi, tuż przed nosem. Jeszcze centymetr, a
miałabym płaskiego, czerwonego kartofla zamiast nozdrzy.
Ale
mimo to, czuję w sercu coś takiego, że chciałabym znaleźć
więcej okazji, żeby z nim porozmawiać lub… po prostu być. Mam
wtedy taki ścisk w sercu, lekkie kłucie i ciepło, ale to jest
naprawdę przyjemne.
Tylko,
że skoro to nie był mój pokój, to gdzie on jest? Halo?
Spojrzałam
uważnie na numer widniejący na kluczu i na drzwiach. 2141 – numer
na kluczu. 2147 – pokój w którym mieszka Sasuke. Przyjrzałam się
dokładnie numeracji na drzwiach. Mój był… naprzeciwko Sasuke.
Tak blisko. Rany, co za porażka życia.
Miałam
cichą chęć, aby spotkać się jeszcze raz z moim chwilowym
sąsiadem. Myślałam, że może uda nam się spotkać na plaży.
Albo potańczyć przy arabskiej muzyce czy też, że zgubimy się
razem w piramidach i utkniemy gdzieś gdzie będzie ciemno... Lub, że
chociażby w restauracji usiądę przy stoliku obok jego. Istniał
też pomysł, że będziemy razem nurkować. Ach, marzenia…
Następnego
dnia w planie było oglądanie rafy koralowej w Morzu Czerwonym.
Niestety jego tam nie było. Przyśniło mi się za to, że zaczęłam
się topić i nagle ni stąd ni zowąd on się zjawił i bohatersko
mnie uratował, a potem wszyscy szejkowie, którzy znajdowali się w
pobliżu zaczęli obdarowywać go złotem. Po tej nocy bardziej
zastanawiała mnie jego obecność tutaj. Jest sam? Przecież jest w
moim wieku (chyba, nie pytałam, przecież), a nie widziałam, żeby
ktoś jeszcze korzystał z drzwi naprzeciwko. Jeśli jest sam, to
dlaczego? A jeśli nie, to czy jego rodzice są bogaci, a on
rozpieszczonym gówniarzem?
Nie
mogąc wytrzymać tego, że nie mogę się z nim spotkać,
postanowiłam przejść się po całym hotelu próbując go znaleźć.
Jeszcze nikogo oprócz niego nie poznałam, nie mogę tego tak
zostawić.
Lecz
moje wysiłki nie dały efektów. Zrezygnowana i głodna poszłam do
restauracji. I tak wybijała już godzina kolacji. Z daleka w oczy
rzuciły mi się sylwetki rodziców. Ale stali obok nich jacyś inni
ludzie i rozmawiali ze sobą. Mama rozmawia z kimś obcym w innym
kraju i nie pyta przy tym o drogę? To jest podejrzane.
-
Hej mamo. – przywitałam się. – Dzień Dobry. –
powiedziałam również państwu, którzy towarzyszyli moim rodzicom.
– Kto to? – zwróciłam się do mamy.
-
To moja koleżanka z czasów szkolnych. Siedziałyśmy nawet razem w
ławce. Nazywa się Fuuyu Mikoto. – mama przedstawiła kobietę w
długich czarnych włosach.
-
Już nie Fuuyu. – wtrącił jej mąż. – Teraz już Uchiha. –
dodał dumnie.
-
Uchiha? – wypaliłam zdziwiona. Faktycznie, podobieństwo rodzinne
jest… Ale, że moja mama ich zna, a przynajmniej matkę Sasuke. (!)
Rozejrzałam się dość nerwowo dookoła. Co jak on też tu jest?
-
Sakura, wiesz, że jutro jedziemy razem z nimi na wycieczkę? Poznasz
ich syna.
-
Um… to dobrze… - nie wiedziałam za bardzo jak odpowiedzieć.
Przecież nie zacznę piszczeć na cały hotel, jakie to wspaniałe i
jak się cieszę. Wyrosłam już z tego. – Ja idę do bufetu. –
poinformowałam towarzystwo i tak zrobiłam.
Przeglądałam
kolejne potrawy nakładając sobie co zjadliwsze. Jestem wybredna w
kwestii jedzenia i często wybrzydzam. Na moim talerzu znalazł się
jedynie trzy kulki ta ‘amiyya z tabbouleh i humus. Nadszedł czas
na wybranie deseru. Dopiero ten dział sprawił mi olbrzymi kłopot.
Wszystko wyglądało pysznie, ale przecież nie nałożę sobie
każdego ciasta. Od razu przytyłabym ze sto kilo. Co tu wybrać?
- Długo
jeszcze będziesz wybierać to ciastko? Robisz niepotrzebną
kolejkę. – narzekała blondyna w długiej kitce stojąca
za mną. Jakby nie można było mnie zwyczajnie wyminąć. Lada
przecież była długa, więc nie widzę problemu.
-
Nie. – usłyszałam obok siebie głos Sasuke. – Ino, nic się nie
zmieniłaś od czasów gimnazjum. – Stwarzasz sztuczne problemy. –
przewrócił lakonicznie oczami. Znał tego babsztyla?! – Polecam
ciasto basbousa. Tak naprawdę, tutaj to jedyny dobry deser oprócz
lodów. – powiedział biorąc sobie jeden kawałek, a następnie
poszedł do stolika. Po chwili wahania postanowiłam wziąć właśnie
to ciasto i zaczęłam szukać miejsca, żeby usiąść. Sasuke,
usiadł z rodzicami, ale moi też tam siedzieli. Mało tego, jedyne
wolne miejsce było właśnie obok Sasuke.
Dobra,
pora odrzucić strach i wziąć sprawy w swoje ręce. To może być
ostatnia szansa, żeby z nim pogadać i go lepiej poznać.
-
Sakura to na pewno wspaniała córka, prawda? – mówiła Mikoto.
-
To prawda, że Sakura dobrze się uczy, ale jest straszną
bałaganiarą. W domu doprowadza mnie do szału tym swoim
niechlujstwem. – narzekała moja mama. Sasuke zaczął się
podśmiewać, a ja myślałam, że uduszę matkę własnymi rękoma.
-
Przesadzasz… - warknęłam do niej.
-
Nie ma to jak rodzice obrabiają ci tyłek za plecami, co nie? –
Sasuke szepnął mi na ucho. Był wredny i to nawet bardzo, ale miał
rację.
-
A ty jesteś aż taki idealny? – odgryzłam się, wbijając nóż w
kotleta.
-
A chcesz się przekonać?
To
ewidentnie był podryw. I ta przekorna mina. I jak tu się nie
oprzeć?
-
No dawaj. – zachęciłam go. Spojrzał się na mnie tylko kpiącym
wzrokiem i dokończył swój posiłek.
Potem
spotkaliśmy się dopiero w awionetce, która miała nas zabrać do
Doliny Królów. Na miejscu czekały na nas śmierdzące wielbłądy.
Bez większych problemów dosiadłam swojego zwierzęcia, czego nie
można było powiedzieć o Sasuke. Jego wielbłądzica, w zasadzie,
stała w miejscu i nie zamierzała usiąść na ziemi. Do tego opluła
go tą paskudną śliną. Był tym tak skołowany, że przez chwilę
wyglądał jak siedem nieszczęść. Szybko jednak podszedł do
jakiegoś Beduina i kazał mu doprowadzić zwierzę do porządku.
-
Może chusteczkę? – spytałam go gdy już siedział na miejscu.
-
Dzięki. – powiedział biorąc ode mnie całą paczkę.
- Współczuję.
Ponoć, jak ubrania przesiąkną wielbłądzią flegmą to nie da się
ich doprać. – powiedziała jakaś Europejka na
wielbłądzie obok. Sasuke prychnął jedynie, nie wyglądając jakby
się tym przejął i zdjął koszulkę. Mi oczywiście od razu opadła
szczęka, bo na basenie jego mięśnie były mniej widoczne niż w
blasku słońca. To ciało… Jednak zaraz sięgnął do swojego
bagażu i włożył inną.
- Panie,
dam ci 40 wielbłądów za tą dziewczynę. – jeden z
Beduinów odezwał się do mojego taty przerywając mi seans i
chwytając za ramię.
- Nie,
nie, nie… - odganiał go mój tata, a ja próbowałam się
wyrwać.
- A
co pan powie na 80 wielbłądów?! – Arab nie dawał za
wygraną. Tak, bo moi rodzice nie mają nic innego do roboty, jak
hodować śmierdzące wielbłądy.
- Nie,
nie, nie. Idź sobie stąd, ja nie chciał żaden wielbłąd. –
tata dalej próbował go spławić łamiąc przy tym język
angielski.
- Ostatnie
szansa. 120 wielbłądów! To jedyna taka okazja! –
obleśny i natarczywy Arab już wyciągał rękę w kierunku moich
włosów.
- Ej,
facet! Odwal się od tej dziewczyny! – Sasuke chwycił go
za nadgarstek po czym niemalże rzucił jego dłonią w dół.
Przeszły mnie dreszcze. Robiło się niebezpiecznie. Beduin spojrzał
się złowrogo zarówno na mojego tatę i Sasuke. Widać było, że
coś knuł, ale odszedł od nas.
Zwiedzanie
piramid było całkiem ciekawe. Choć to żaden Indiana Jones.
Większość pułapek było wyłączonych, a innych wyraźnie
oznaczonych i odgrodzonych. Z wyjątkiem jednej, która czyhała na
mnie za rogiem.
Zatrzymałam
się przy jednym z posągów Anubisa i zostałam z tyłu. Jednak nie
na tyle, żeby się zgubić. Kiedy ruszyłam za wycieczką, ktoś
mnie chwycił i pociągnął za sobą zatykając mi usta, żebym nie
mogła krzyczeć. Dwaj mężczyźni mówili coś do siebie po
arabsku. No to już po mnie. Będzie tak jak mówiła mama.
-
Sakura! – słyszałam dobiegające z innych korytarzy nawoływania.
Jednak nic nie mogłam zrobić, a porywacze co raz bardziej oddalali
się od wycieczki.
Z
ciemności wyłaniała się trzecia postać. To pewnie był ich szef.
Z ledwością zobaczyłam rękę sięgającą w moim kierunku. Jednak
zamiast poczuć jest nieprzyjemny dotyk usłyszałam głuche
uderzenie i pęknięcie kości. Osoba, która mnie trzymała,
puściła. Znów przeszły mnie ciarki gdy ponownie, kilka razy z
rzędu słyszałam ten sam dźwięk. Nie chciałam patrzeć, bojąc
się, że jeśli otworzę oczy to i mnie stanie się krzywda.
Potem
huk, gdy ktoś upadł na ziemię i następne głuche uderzenia. Arab
coś krzyczał.
- Zostaw
nas, albo zrobię krzywdę wam obojgu. – w końcu
usłyszałam coś po angielsku, jednak bynajmniej się z tego nie
cieszyłam. Sparaliżowana strachem nawet nie mogłam się ruszyć,
gdy na szyi poczułam zimno noża. Płakałam tylko, modląc się,
żeby ten straszny sen się wreszcie skończył.
Potem
nastała cisza. Przerywało ją jedynie oddalające się szuranie
butów.
-
Tasuke te… - zaczęłam rozpaczliwie, ze zduszonym gardłem błagać.
– Tasuke te, kudasai.
- Zamknij
się! – usłyszałam jedynie w odpowiedzi, a następnie
upadek noża na podłogę. Dalej znów zaczęła się bijatyka, którą
mogłam jedynie słyszeć. Oszołomiona tym wszystkim, osunęłam się
na ziemię, czekając aż to wszystko się skończy.
Ostatnie
uderzenie pięścią w twarz i krótki krzyk, który nawet nie zdążył
stać się głośnym. Potem czuły, delikatny dotyk cudzej dłoni i
objęcie. Mogłam się w końcu poczuć bezpiecznie. Mimo to nadal
byłam rozdygotana i pełna niepewności.
-
Spokojnie, już nic ci nie grozi. – doszły do mnie kojące słowa
pełne troski i współczucia. Tym, który je powiedział, który
ryzykował dla mnie swoje życie, który zdobył się na tak wielką
odwagę i który właśnie przytula mnie do swojej piersi jest
Sasuke. – Chodźmy stąd lepiej, zanim oprzytomnieją. Musimy
znaleźć resztę wycieczki i naszych rodziców.
Pokiwałam
głową i z jego pomocą wstałam. Przez całą drogę gdy szukaliśmy
reszty, obejmował mnie jednym ramieniem, a w drodze powrotnej nie
przestawał trzymać za rękę. Z początku, myślałam, że dla
niego to drobny, nic nieznaczący gest, który wykonuje po to, żeby
mnie uspokoić. Ale ten wcale niebagatelny gest pokazał mi, co tak
naprawdę kryło się w jego sercu.
Po
całej tej przygodzie nie spotkałam go więcej. Nie wiedziałam
gdzie mieszka, nie znałam jego numeru telefonu, ani adresu e-meil.
Nigdy nie znalazłam jego konta na Facebook’u, ani innych portalach
społecznościowych. Pozostałam jedynie ze wspomnieniem i
świadomością, że ktoś, gdzieś w Japonii naprawdę mnie ceni.
Ale mam nadzieję i wierzę, że wkrótce go spotkam.
Autor: Nikumu
Kraj: Norwegia
Praca:
Droga
na Północ*
Pierwsze,
co pamiętam z Norwegii to Sognefjorden. To chyba dopiero wtedy
dotarło do mnie, że świat, który znałem odszedł w zapomnienie,
a ja uciekłem z niego, jak szczur z płonącego statku.
Paradoksalnie ta okropna i uwłaczająca honorowi myśl pojawiła się
w miejscu, które z czystym sumieniem mógłbym nazwać
najpiękniejszym miejscem na Ziemii.
Do
Norwegii trafiłem przypadkiem. Jeszcze w Porcie, w Jokohamie, nie
mogąc się wciąż zdecydować, dokąd uciec i co zrobić,
natrafiłem na Magnusa. Wyglądał bardzo zachodnio. Pamiętam, że
skojarzył mi się z Naruto, tylko włosy miał jeszcze jaśniejsze.
Kalecząc japoński przekonał mnie, że w Norwegii odżyję. Nie
mówiłem wiele ponad to, że straciłem wszystko, na czym mi
zależało, a on nie pytał o nic więcej.
I
tak tu wylądowałem.... Stojąc na wysokim klifie i patrząc w
dół, szukałem znaku, jakiegoś powodu by nie skoczyć, w błękitną
toń wody, jaka płynęła dziesiątki czy setki metrów pode mną.
Chłodne słońce niekończących się niemal dni, odbijało swoje
refleksy w wodzie, która nie chciała już dać innego znaku.
–
Sasuke
– Magnus położył mi dłoń na ramieniu – to jest moment, kiedy
masz okazję wyrzucić z siebie wszystkie swoje troski, porzucić za
sobą dotychczasowe życie, niedokończone sprawy, wszystko to, co
przygnało cię tutaj. Potem będziesz mógł zaczął nowe życie.
Nagle
wszystko zdawało się takie proste, a wyjątkowy, choć surowy kraj
był dla mnie szansą na czystą kartę, na zapomnienie.
Czemu
nie, pomyślałem i schyliłem się, szukając jakichś symboli
ludzi, których miałem zamiar pochować tu i teraz. Na Ziemi leżało
mnóstwo kamieni i okruchów skalnych, odłączonych od klifu.
–
Żegnaj
Naruto – westchnąłem, rzucając jeden z kolorowych kamieni, który
kojarzył mi się z roześmianą gębą przyjaciela. Poleciał w dół
i pomimo tych wesołych barw w końcu znikł mi z oczu, a jako że
było zbyt wysoko, nie miałem jak zobaczyć jego nurkowanie w
wodzie.
Potem
upatrzyłem sobie kawał skały, solidny, a jednak wydarty z ziemi.
Już bez werbalnego pożegnania ze złością rzuciłem go w dół.
Konoha, która zdawała się odradzać po każdym ataku, teraz
leciała w wodną toń, ku spotkaniu ostatecznego upadku. Jak w
rzeczywistości. Tak żegnałem się też z Itachim, rodziną... Po
kolei wymieniając imiona lub określenia zbiorowości.
I
tylko z pożegnaniem z jedną osobą zwlekałem. Sakura... Żałowałem,
że nie poznałem jej lepiej. Nie chodzi mi bynajmniej o miłość,
bo mam wrażenie, że i tak nigdy nie mógłbym jej pokochać... Po
prostu fakt, że zawdzięczałem jej życie, sprawiał, że byłem
jej winny pamięć.
Pomimo
to sięgnąłem po coś i nawet nie chciałem patrzeć, co to.
–
Poczekaj
– Magnus chwycił mnie za ramię, gdy wstałem, by wziąć ostatni
zamach. – To coś cennego.
Zastanawiałem
się, jak mógł mnie przejrzeć, skąd mógł wiedzieć, że ta
część mojego życia wywoływała swego rodzaju wyrzuty sumienia.
Wtedy
rozchyliłem dłoń i spojrzałem. Mały i delikatny kamyczek, jak mi
się wydawało, okazał się być perłą, która z nieznanych mi i,
jak było widać, Magnusowi powodów znalazła się na szczycie
klifu.
–
Ktoś
musiał ją tu zgubić, ale zatrzymaj ją, to dobry znak.
Nie
wiedziałem czy dobry, ale jak fakt faktem, był to znak.
Magnus
mieszkał w pobliżu Sognefjorden, dlatego postanowił zabrać mnie
tam jeszcze przed powrotem do rodzinnej wioseczki. Do punktów
widokowych nad fiordem dowiózł nas powóz zaprzęgnięty w dwa
wielkie konie, najwidoczniej uodpornione na Norweskie warunki – w
przeciwieństwie do mnie. Tym samym sposobem dostaliśmy się do
Kaupanger.
Przez
całą drogę wyglądałem przez okno, podziwiając niekończące się
zielone doliny i wzgórza. Widoki te przypominały mi podróże po
odległych zakątkach Kraju Ognia i pewnie poczułbym jakąś
tęsknotę, gdyby nie pożegnanie, którego dokonałem. Magnus
postanowił mnie wspierać i pilnować, bym nie myślał już o
utraconym. Przechylił się więc do mnie i palcem wskazał budynki w
oddali.
-
Jeszcze jeden zakręt i będziemy niemal na miejscu – oznajmił, co
dało mi podstawy, by sądzić, że te drewniane daszki to zabudowa
Kaupanger.
Magnus
był dziedzicem sporej posiadłości, która ledwo pamiętała czasy
dawnej światłości. Opowiadał mi kiedyś, jeszcze na statku i pod
wpływem alkoholu, jak po odłączeniu *Norwegii od Unii z Danią, w
kraju zapanował kryzys. Wiele państw, z którymi do tej pory
prowadzono handel, zamknęło rynek na część dóbr norweskich. Ten
obrót spraw dotknął przede wszystkim wschód kraju, ale i tu
znalazły się ofiary. Rodzina Magnusa niemal z dnia na dzień
została z niczym, przez wioskę przeszedł pomór, który zebrał
duże żniwo. I tak z dużej rodziny Magnusa został on i jego
młodsza siostra – Ingrid.
Kaupanger,
było wioseczką niewielką, w porównaniu do Konohy, która choć
nazywana była wioską, była przecież stolicą kraju Ognia. Tu były
zaledwie dwie lub trzy główne uliczki. Wąskie i dość długie, by
w kilku miejscach zbiegać się ze sobą. Były brukowane, uderzanie
o nie końskimi kopytami, było dźwiękiem irytującym, monotonnym.
Miałem wrażenie, że szaleję, że ktoś wdarł się do mojej głowy
i rytmicznie uderza od środka młotem. Uliczkami szło wiele
ludzi, jedni ubrani w eleganckim zachodnim stylu, który zdołał już
przesiąknąć częściowo i do Japonii – suknie z kloszami,
parasolki, surduty, laseczki, cylindry... Inni o bardziej tradycyjnym
dla Norwegów wyglądzie, którego reprezentantem był aktualnie
także Magnus – skóry i futra. Wzdłuż ulic wznosiły się
wysokie kamieniczki, jedne drewniane inne już murowane. W większości
jednak te z drewna, bo jak Magnus opowiadał, głównym surowcem w
Norwegii było właśnie drewno.
W
końcu dotarliśmy do domu Magnusa. Był to stary dworek, sypiący
się już miejscami, choć, musiałem przyznać, widać było,
przykładne wciąż starania, by domostwo odbudować. Magnus w końcu
przecież sam zaciągnął się na statek, by ratować rodzinny
majątek. W dworku, który potem zwykłem nazywać moim północnym
domem, przywitała nas Ingrid.
Stała
już na ganku, najwidoczniej wyczekiwała nas już od rana lub od
kilku dni. Nie spodziewała się gościa, ale przyjęła mnie jak
królewskiego posłańca, a ja nie mogłem nacieszyć oczu.
Skłamałbym, gdybym nie przyznał, że była najpiękniejszą istotą
jaką kiedykolwiek widziałem na oczy. Była jak światło. Cała w
bieli, z potarganymi włosami, w kolorze zimowego słońca, jasnymi
tak jak włosy Magnusa. Cera, unikająca promieni, miała kolor
najświeższego mleka, a oczy, które przyglądały mi się z lekkim
zawstydzeniem były jak niebo. Nie to szare, które wciąż widziałem
nad Norwegią, to moje z Kraju Ognia – błękitne.
Zatrzymałem
się w półkroku na schodach, czując jakby strach przed urodą
tej dziewczyny i zastanawiając się, czy to uczciwe. Potem wieczorem
śmiałem się sam z siebie...
Norweski
okazał się tak trudnym, jak i pięknym językiem, ale na szczęście
moja determinacja przekładała się na pojętność. Z dnia na dzień
coraz bardziej wrastałem w krajobraz gór i fiordów, a w czasie
niekończących się zimowych nocy zastanawiałem się, czy to
nie jest jedyny prawdziwy świat. Japonia stawała się bardziej
odległa, a wspomnienie Konohy, walk, wojowników zamglone i
absurdalne, jakby wydarzyło się w poprzednim życiu.
I
tylko czasem przyciągałem dłuższe spojrzenie jasnych Norwegów -
ludzi śniegu, którzy nieczęsto widywali obce rasy. Tylko wtedy
czułem, że tu nie pasuję. Dopiero późnią wiosną, gdy odpuścił
lód skuwający ziemię, a rośliny zaczęły kwitnąć, coś we mnie
się obudziło.
Magnus
od rana chodził podniecony, jakby nie mógł się czegoś doczekać.
Znałem go na tyle, by wiedzieć, że będzie to coś wyjątkowego.
Nie mógł usiedzieć w miejscu, w końcu wyciągnął mnie do
ogrodu. Rzadko tu bywałem, długa zima sprawiała, że miejsce to
nie było niczym wyjątkowym. Zalegający śnieg pozbawiał uroku,
przykrywając zieloną ziemię i wszystko to, co nie było silne na
tyle, by przebić się przez warstwę zimna. Ogród był duży, na
tyłach posiadłości, i tylko najwyższe z drzew były widoczne na
dziedzińcu. Cały dziki i utrzymany w angielskim stylu - zupełnie
jak Magnus, którego ślad widziałem na każdym kroku, tylko
bardziej zaniedbany.
Na
tym tle Norweg wyglądał całkiem jak Naruto, radosny i roztrzepany.
Ciągnął mnie za sobą, nie jak dorosły potomek wikingów, ale jak
dziecko ekscytujące się pierwszymi wiosennymi promieniami słońca.
Stanęliśmy
w miejscu, a ja nie mogłem wydusić słowa. Już wiedziałem, co
chciał mi pokazać Magnus.
-
Przywiozłem sadzonkę, ale nie sądziłem, że się przyjmie. To
niewiarygodne. Cud…
Stałem
tak bez słowa. Nie słuchając dalszych, pełnych ekscytacji słów
przyjaciela. Podświadomie wyparłem z zasięgu wzroku i jego,
i Ingrid, która zjawiła się niewiadomo skąd, i
srebrzysto-niebieskie
norweskie
świerki, które dominowały w ogrodzie. Byłem tylko ja i to jedno
jedyne drzewo. Mój zapomniany symbol wszystkiego - wiśnia.
-
To najbardziej japońska rzecz, prawda?
Pomyślałem
o mnóstwie japońskich rzeczy. O stroju, o broni, o jedzeniu, o
alkoholu, nie wiedziałem czy nie było nic bardziej japońskiego,
ale już do wieczora przesiedziałem pod drzewem, obserwując drgania
płatków. Kawałek domu na końcu świata wcale nie dodawał otuchy,
raczej burzył spokój i powodował dziwną tęsknotę.
Wieczorem
znów przyszła Ingrid i choć wciąż wyglądała tak samo, to nagle
dotarło do mnie, że wcale nie jest wyjątkowa; że wygląda tak jak
każda kobieta tutaj. Długo próbowała zacząć rozmowę, ale
zbywałem ją milczeniem, zajęty własnym okrutnym odkryciem.
-
Visste du elsker henne?* - spytała, a ja choć jeszcze chwilę nic
nie mówiłem, to walczyłem ze sobą.
-
Nei, det gjorde jeg ikke.*
Nie
wiem, ile szczerości mogło być tej odpowiedzi w tamtej
chwili. Prawda była jednak taka, że gdy się mówi o miłości, o
uczuciach, w obcym języku, to nie brzmi poważnie. To raczej jak
żart. Nie byłem pewny, czy to Magnus opowiedział jej moją
historię, którą wyznałem mu po pijaku, czy ją podsłuchała, czy
domyśliła się sama, czy może chodziło jej o moją ojczyznę. Nie
miało to jednak znaczenia, bo czegokolwiek bym nie czuł, nie
umiałbym tego wyrazić w obcym języku.
-
To nigdy nie była miłość - zdobyłem się na szczerość,
wiedząc, że nie rozumie ni słowa - ale zrobiłbym wszystko, by
przywrócić jej życie.
Ingrid
patrzyła na mnie tym pięknym wzrokiem, z cudnym uśmiechem, ale jej
urok nie miał już żadnego znaczenia.
Decyzję
o odjeździe podjąłem może nieco zbyt pochopnie. Magnus nie krył
zawodu i choć się nie przyznawałam, wiedziałem, że rozumie mnie
całkowicie. On również trafił do Japonii uciekając przed swoją
przeszłością. Jeszcze w porcie, obiecał, że dla mnie zawsze
będzie miejsce pod jego dachem. Nie mogłem się nie uśmiechnąć,
kończąc te przydługie wakacje od własnej rzeczywistości.
Ostatnie
kroki na norweskim lądzie zrobiłem niepewnie, zupełnie nie jakbym
wracał o domu, ale jakbym znów odpływał w nieznane….
- *Norwegia w staronordyckim oznacza "drogę na północ".
- *Rok 1814
- *Kochałeś ją?
- *Nie.
Autor: Leitha
Kraj: Maroko
Praca:
-
Welcome in Marrakesh. We hope you enjoy your stay!
Łamany,
ciężki od akcentu angielski nie był jego ulubionym językiem, ale
doceniał starania. Nie wysilił się jednak na uśmiech, odbierając
bilet i paszport i kierując się w stronę bramek, gdzie jeszcze
przed sekundą widział jasnoróżową czuprynę. Za chwilę usłyszał
tę samą, wyuczoną formułkę skierowaną do blondynki za nim.
Sasuke
Uchiha nie miał nic przeciwko podróżowaniu. Był ciekawy świata,
wolał uczyć się doświadczając i poznając, a nie tylko czytając.
Jednak każda jego wyprawa musiała być zaplanowana i spokojna.
Nienawidził niespodzianek.
Na
szczęście wygrana w konkursie na projekt była nie tylko zasłużona,
ale i spodziewana. Był dumny z wygranych biletów. Dobrze też, że
jego partnerka - Sakura - doskonale władała francuskim, ponieważ
język ten - o ile się orientował - był wielce przydatny w
komunikacji z tubylcami. Jedyne, co mu przeszkadzało, to fakt, iż
każde z nich wygrało dwa
bilety.
Wiadomo było, że Haruno zaprosi najlepszą przyjaciółkę. On
chciał zabrać Itachi’ego, ale drań akurat wyjechał z ojcem w
delegacji. To zostawało więc…
-
Oi, temee! Zaczekaj!
Koncepcja
niezwracania na siebie uwagi w obcym, dziwnym państwie była
widocznie Uzumaki’emu absolutnie obca. Nie wystarczyło mu chyba,
że i tak większość mijanych na zatłoczonym lotnisku ludzi
oglądała się za ich jasnożółtą skórą, a włosy Sakury –
która zdawała się być do tego przyzwyczajona, w pozornej
ignorancji czekając na bagaż – były swoistym fenomenem. Nie.
Musiał krzyczeć i machać rękami, wykazując się absolutnym
brakiem kultury.
-
Ce sont celles-là. Merci beaucoup. – Haruno uśmiechnęła się
grzecznie do wysokiego bagażowego, który z nagle znalezioną werwą
ściągnął dla niej i Ino ogromne torby z taśmy. Jego wzrok
wyraźnie jednak spochmurniał, gdy obok znaleźli się Uchiha i
Naruto, podskakujący jak podekscytowany szczeniak. Musieli jak
najszybciej wydostać się z terminalu i znaleźć transport do
hotelu. Sasuke już wyjął mapę miasta. - Savez-vous où je peux
trouver le bus?
Chłopak
natychmiastowo rzucił robotę, ochoczo gestykulując i wskazując
różowowłosej, za którym wyjściem najłatwiej znajdzie busy
przewożące ludzi do miasta oraz asystentów, którzy skierują ją
do odpowiednich numerów.
Sasuke
bez zastanowienia chwycił swoją torbę zarzucił ją sobie na
plecy, wolną ręką prowadząc walizkę Sakury. Ino spojrzała
wymownie na Naruto.
-
Chyba żartujesz. Jest ogromna! – Wskazał na różowe monstrum,
które podsuwała mu blondynka.
-
Dlatego jej sama nie udźwignę!
Mimo
kłótni przepchnęli się przez tłum i zlokalizowali pomoc dla
turystów. Ciemnowłosa dziewczyna na oko w ich wieku od razu skupiła
na nich wzrok, prostując się, gdy podeszli. Sakura popchnęła
Uchihę w jej kierunku.
-
Oh, Sasuke-kun, nie wiedziałam, że mówisz w języku miłości! –
zachichotała Yamanaka. Naruto przewrócił oczami, niemo
sygnalizując odruch wymiotny.
-
Nie mówię – odmruknął brunet, odsuwając się trochę, by Ino
również zobaczyła znajomą żółto-czerwoną flagę na stroju
zarumienionej asystentki. - ¿Qué bus debemos tomar para llegar al
hotel Riad Assalam? Es la calle Tougma. – Podał nazwę hotelu i
ulicę, na której się znajdował. Marokanka pomyślała chwilę,
szukając w myślach, po czym obróciła się w stronę drzwi,
wskazując zaparkowane nieopodal autobusy i odpowiadając w miarę
zrozumiałym hiszpańskim.
-
Lo mejor… es tomar el n-número… - zawahała się, widocznie
zestresowana. Tłum napierał na drzwi, w których stali, przez co
Uchiha stanął jeszcze bliżej niej, patrząc na nią wyczekująco z
góry. Sakura uśmiechnęła się, widząc jej zakłopotaną,
czerwoną twarz. – Número… número… eh… syte…?
-
Gracias – odparł, mimo złej wymowy rozumiejąc (hiszp.
siete = siedem).
– Chodźmy, siódemka stoi tam.
Uważając,
by nie rozjechał ich żaden motor, przebiegli z torbami przez ulicę.
Zaraz poczuli na karkach nieustępliwy upał, palmy dawały mało
cienia. Starszy mężczyzna opierający się o biały van obserwował
ich z wyraźnym zainteresowaniem, gdy pakowali się do busa z numerem
siedem.
-
Upał, drinki i kebaby, nadchodzę! – zaśmiał się Uzumaki,
zarzucając ręce na szyję.
-
Kebaby są tureckie, nie arabskie, matole – warknęła Sakura,
uderzając go pięścią w tył głowy. Bus ruszył w kierunku miasta
w akompaniamencie jęków blondyna i wesołej muzyki z radia
kierowcy. – Poza tym muzułmanie nie piją alkoholu.
-
Sasuke-kun, ta Marokanka cię woła – zauważyła Ino, wskazując
przez szybę mijane wyjście na terminal. Rzeczywiście - dziewczyna
wyszła z budynku, machając na ich autobus. – Chyba chce twój
numer.
-
Hn.
Podróż
nie trwała długo, zanim z szerokich pasów drzew wyłoniły się
ceglane budynki Marakeszu. Autobus jechał główną drogą, na tyle
prędko, by otwarte okna rozwiały włosy Sakury.
-
Wiedzieliście, że sporą cześć ludności Maroka stanowią dzikie
plemiona Berberów? Mają jasne włosy i oczy – wyczytała na głos
z przewodnika. – To przez nich statystycznie ponad czterdzieści
procent Maroka to analfabeci.
-
Słyszysz, dobe? Poczujesz się tu jak w domu – mruknął Sasuke.
-
Stul dziób, temee. – Naruto nałożył na nos ciemne okulary. Sam
mówił o nich, że są „epickie”. – Prosty lud, eh? Jeśli mi
się tu spodoba, to zostanę i mianuję się ich cesarzem.
-
Maroko to królestwo
– jęknęła Ino, przewracając oczami. Ułożyła łokieć na
krawędzi okna, bacznie obserwując mijane kobiety w burkach. –
Współczuję im. Musi im być gorąco – westchnęła pod nosem.
Naruto oparł się o jej głowę, pochylając do przodu, by spojrzeć
na tę samą grupę. Zmarszczył nos, widząc kobiety zakryte od stóp
do głów.
-
Wyglądają jak duchy – zauważył, siłując się z Ino. –
Blondi, powinnaś takie kupić, byłoby ci do twarzy!
Dookoła
rozległy się krzyki, piski i przekleństwa, na które kierowca
zareagował łamaną francuszczyzną. Sakura przeprosiła grzecznie
za swoje towarzystwo. Z ich krótkiej i typowej wymiany zdań –
skąd jesteście, na ile przyjechaliście… - Sasuke wyłapał
uwagę, iż właśnie przejeżdżają obok Avenue de Paris, gdzie
Sakura znajdzie piękne perfumy.
-
Źle jedziemy – warknął, szybko zerkając na mapę. – Sakura,
powiedz mu, że wysiadamy – rozkazał, chwytając swoją torbę.
Haruno pilnie wytłumaczyła mężczyźnie ich błąd.
Po
odrobinie zamieszania i przeciskania się przez pasażerów z
torbami, stali zakłopotani na środku zupełnie obcego miasta, wokół
dziwnie patrzących na nich ludzi, w absolutnym upale.
-
Zapytam o drogę – zaoferowała różowowłosa, szukając wzrokiem
kogoś, kto mógł znać francuski. Język ten był używany głównie
w polityce i biznesie.
-
Nie trzeba – zauważyła Ino, razem z Sasuke studiując mapę w
cieniu palmy. – Wiemy, jak iść. Musimy cofnąć się do ronda i
iść ulicą… Hommane… Al Fatuaki. Kto wymyśla te nazwy?
Ruszyli
zgodnie z planem, po kolei wyciągając z podręcznych toreb napoje i
okrycia głowy. Gdy dotarli do ronda i skręcili w odpowiednią
uliczkę, szeroka droga zamieniła się w przyjemny deptak, obok
którego rozpościerał się zadbany ogród.
-
Park Lalla Hasna – ucieszyła się Sakura, rozpoznając okolicę. –
I tak chciałam tu przyjść. Trochę dalej jest Biblioteka Narodowa.
-
A propos… rozumiem, że gdy ja będę się opalać i pływać w
basenie, wy będziecie obczajać architekturę? – zgadła Ino,
rozglądając się bez widocznych emocji. Budynki wokoło były
naprawdę proste, w dodatku otynkowane czymś w kolorze gliny. Park
wyglądał dość surowo, nawet z pięknymi chodnikami i fontanną.
-
Taki jest plan – przyznała Sakura, ciągnąc po bruku swoją
torbę. Dookoła roznosił się znajomy furkot kółek obwieszczający
w każdym zakątku świata to samo – turystów. - No i jeszcze
zakupy – dodała z uśmiechem.
-
Moja krew! – Ino objęła ją ramieniem.
-
Meczet Koutoubia. – Uchiha wskazał mapą na wznoszącą się
niedaleko ceglaną, starą wieżę. – Właściwie to minaret,
meczet będzie zaraz widać.
Sakura
wyjęła aparat, by zrobić pierwsze zdjęcie, a Naruto wymownie
ziewnął.
Dla
wielu wakacje były jedynie od spania i wylegiwania się na słońcu.
Marakesz był na świecie uznawany za miasto turystyczne, a więc
takie od robienia zakupów. On i Sakura jednak nie mieli zamiaru
zaniedbywać wszechobecnej starożytnej historii. Według jego
informacji w okolicy ich hotelu znajdywała się masa zabytków
wybudowanych w stylu mauretańskim i andaluzyjskim.
Uliczka
parkowa przeszła w plac, na którym krzyżowały się pomniejsze
dróżki. Dookoła zaroiło się od kolorowo ubranych ludzi oraz
knajp i stoisk. Ino od razu znalazła się przy targu ze złotem,
przeglądając błyskotki.
-
Berberyjska biżuteria – zaśmiała się Sakura. Uchiha również
podszedł bliżej, zaintrygowany. Yamanaka dotykała, przerzucała i
przymierzała, ale właściciel stoiska był zbyt zajęty paleniem
fajki i podziwianiem jej oryginalnej urody, by okazać sprzeciw.
-
Kupisz później, gdy zorientujemy się w cenach – warknął w
końcu Sasuke, odciągając dziewczynę za łokieć. Ino wydęła
dolną wargę niczym małe dziecko. Sakura cyknęła jej zdjęcie.
-
Masz zły humor – zauważyła cicho, gdy niedługo potem
przeciskali się przez tłum gromadzący się przy straganie z
naczyniami.
-
Ta pomoc turystyczna wskazała nam zły autobus – syknął Uchiha,
mijając kobietę idącą z wielkim kaktusem. – Gdybym się w porę
nie zorientował, bylibyśmy teraz na drugim końcu miasta.
-
Ale nie jesteśmy – uśmiechnęła się, korzystając z chwilowej
nieuwagi Ino i Naruto, idących przed nimi, by szybko uścisnąć
jego rękę. – I wykorzystamy nadrobioną drogę, by coś zjeść.
Nic się nie stało.
-
Oi, Sakura, chodź zobaczyć!
Yamanaka
odkryła w bocznej alejce stoisko z odzieżą, nagle orientując się,
jak bardzo potrzebuje muzułmańskiego ubrania. Naruto przymierzył
na głowę agal – sznur do przytrzymywania kefiji – bawełnianej
chusty. Blondynka z zapałem przeglądała za to apaszki i hidżaby.
Owinęła
sobie jedną wokół głowy, razem z Naruto pozując do zdjęcia.
Uchiha
przystanął w cieniu, ignorując ich zabawy i sprawdzając na mapie,
którędy najszybciej trafią do hotelu. Nie mógł jednak wyłączyć
słuchu, który wyłapywał krótkie dialogi w absolutnie nieznanym
mu języku.
Mężczyzna
ubrany w coś, co przypominało ozdobioną cekinami białą koszulę
nocną przecisnął się do wystawy, przy której stali, pokazując
sprzedawcy wybrany towar.
-
Syte
dirham (dirham marokański – waluta w Maroku) – usłyszał,
i natychmiast zwrócił wzrok ku kupującemu, który z ozdobnej
portmonetki wyjął dwie monety – pięć dirhamów i jeden dirham.
Zgadzało się to z szóstką narysowaną mazakiem na kartce obok
podobnych przedmiotów.
Marokanka
zapomniała cyfr po hiszpańsku i podała im numer autobusu po
arabsku. Więc to jednak nie była jego wina. Naprawdę brzmiało to
podobnie do hiszpańskiej siódemki. Nie miał zamiaru jednak bawić
się w tłumaczenie tego reszcie. Jego wymowa i tak byłaby pewnie
tragiczna.
Westchnął,
sygnalizując dziewczynom przeglądającym kolorowe babusze z
noskami, że czas ruszać dalej. Mijali kolejne stoiska z biżuterią,
świecznikami, kosmetykami i ceramiką, ale dopiero targi spożywcze,
w tym te z przyprawami, zwróciły jego uwagę.
Sakura
uniosła swoją czapkę z daszkiem, ocierając pot z czoła. Żar lał
się z nieba, ale gdy tętniąca życiem uliczka zwęziła się,
surowe, wysokie budynki o malutkich okienkach dawały w końcu
ubłagany chłód. Jeden ze sprzedawców głośno nawoływał do
kupowania jego owoców morza i warzyw, inny zapraszał do degustacji
jogurto-podobnych napojów. Koło kolorowych stoisk dosłownie nie
dało się przejść obojętnie. Przez moment w obliczu zapachów,
obcych dialektów i ekstrawaganckich ubrań naprawdę czuli się,
jakby cofnęli się w czasie o co najmniej tysiąc lat.
Ze
wszystkich tych rzeczy to lada z przyprawami z żywiołowym, wąsatym
sprzedawcą przyciągnęła ich najszybciej. Czym prędzej zapewnił
on po francusku, że jego towar jest świeży i wszystkiego można
dotknąć i powąchać, a jeśli ma się ochotę – nawet spróbować.
Natychmiast
wywołało to zakłady i zgadywanki, kto rozpozna więcej przypraw.
-
To pieprz. Biały i czarny – obwieścił z dumą Naruto.
-
No co ty nie powiesz – zaśmiała się Sakura, trącając go
łokciem. – Spróbuj tego – wskazała na czerwony pojemnik.
Blondyn bez zastanowienia i z zupełną ufnością włożył palec do
proszku, po czym oblizał go.
-
Chili
–
podpowiedział z szerokim – choć trochę wybrakowanym - uśmiechem
sprzedawca, widząc że czerwony, krztuszący się blondyn nie może
nic powiedzieć. - Très bon, eh?
-
Kminek, cynamon, papryka – wyliczyła Ino.
-
Kami, co to za mutant?! – krzyknął Naruto, znajdując pomiędzy
opakowaniami dziwny, biały korzeń. Wzdrygnął się z obrzydzeniem.
-
To imbir, pałko. Miałeś to w piwie w zeszłym tygodniu –
warknęła Ino, zanurzając palce w sproszkowanej wersji stojącej
obok i podsuwając mu pod nos.
-
Szafran, najdroższa przyprawa na świecie – zgadła Sakura,
pochylając się, by powąchać żółty proszek. Uchiha przytaknął,
bacznie obserwując sprzedawcę, który szczerzył się, widocznie
spodziewając się sporego zarobku. – Kardamon, anyż… goździki…
a to… - Podstawiła sobie pod nos brązowy proszek. – Sasuke,
pachnie jak twoje perfumy.
Brunet
stanął bliżej, wdychając głęboko znajomy zapach.
-
Gałka muszkatołowa – mruknął. Nie był znawcą, ale kojarzył
kilka składników. Często zostawali z bratem sami na weekend,
musieli sobie radzić w kuchni.
-
Oui, oui, c’est un aphrodisiaque! – krzyknął sprzedawca,
machając szeroko rękami, jakby chciał sprawić, by ze stojących
blisko siebie Japończyków wyniknęło coś więcej, już teraz.
Sakura zaśmiała się nerwowo.
Przejrzeli
opakowania z suszoną miętą, nasionami kolendry, pietruszką,
tymiankiem… a nawet kiszoną cytryną. Przypraw i woni było tyle,
że po kilku minutach bolały ich nosy. Nie kupili nic, ale Sakura
zapewniła szczerbatego mężczyznę - widocznie zdruzgotanego ich
odejściem - iż wrócą po świeże zakupy przed powrotem do
Japonii.
Jedno
było jednak pewne – wrażenia zapachowe i wzrokowe sprawiły, że
nagle cała czwórka zrobiła się niesamowicie głodna.
Byli już stosunkowo niedaleko hotelu, ale aromaty dochodzące z
restauracji ze stolikami w uliczce obok okazały się zbyt silne.
Rozsiedli
się w ogródku otoczonym ceglanym murkiem od ulicy, czekając na
kelnerkę. Naruto nadal był wielce rozczarowany, iż raczej na pewno
nie dostanie upragnionego kebaba.
-
Co to za stożek? – spytał znudzony, bawiąc się okularami i
stukając w stół w rytm muzyki dochodzącej z lokalu. Obok ich
stołu stało dziwne, gliniane naczynie.
-
To tażin, robi się w nim mięso – wytłumaczyła Sakura, kątem
oka widząc kelnerkę, która przywitała się z nimi po angielsku.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, nie musząc już wszystkim
wszystkiego tłumaczyć. Wszyscy dostali karty, od razu zamawiając
napoje - kawę z imbirem, kawę z cynamonem i kozim mlekiem oraz
zielone herbaty z miętą i cukrem.
-
Nie wiem, co wziąć… - jęknął przeciągle Naruto, nie
przejmując się zdziwionymi spojrzeniami ludzi dookoła. Wszyscy
zawzięcie przeglądali swoje karty, choć Sakura i Sasuke co jakiś
musieli mocno główkować nad sensem niektórych dań. – Czemu
trzymają garnek na drugim garnku?
-
Robią w nim kuskus na parze.
-
Co to jest kuskus? – spytał blondyn, drapiąc się po głowie.
Uchiha przeklął pod nosem.
-
Po prostu zamówmy mu cokolwiek,
przecież on pożre wszystko – warknął, zaraz dostając pod
stołem kopa w łydkę. Tym razem nie wytrzymał i oddał blondynowi,
co wywołało wszędzie słyszalny wrzask. – Nie w każdym kraju
dostaniesz swój ramen.
Czas dorosnąć i jeść jak dorośli, usuratonkachi.
-
Zamówmy mu harirę, a nuż będzie podobna – zaproponowała Ino,
wskazując z zadowoleniem pozycję w menu. Naruto przytulił ją
lekko ze łzami w oczach, zupełnie nie wiedząc, o czym mowa. – Ja
bym spróbowała basteli z kurczakiem. Co wy weźmiecie?
-
Chyba spróbuję tażinu z baraniną i kuskusem. Mają to ludzie
siedzący obok i wygląda świetnie. I to chyba te warzywa tak
pachną. Sasuke?
-
Ja też.
-
Baranek, ka? – zapytał zdziwiony Naruto, nie widząc uśmiechającej
się kelnerki stojącej obok. – Nie lepsze by było z wieprzowiną?
Sakura
omal nie zakrztusiła się swoją herbatą. Ino zrobiła się
czerwona i uszczypnęła go w bok. Sasuke wytłumaczył po angielsku
kelnerce, by się nie przejmowała i dodał, że chyba dobrze, że
nie rozumie japońskiego. Dziewczyna z wyraźnym powątpiewaniem w
oczach przyjęła zamówienie.
-
What would you like for dessert?
-
Musimy
spróbować bakławy – nalegała Sakura. Kelnerka mimo obcego
języka wyłapała nazwę deseru i zapisała ją z uśmieszkiem na
kartce, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. Chyba długo nie
miała takich klientów. - Widziałam to ciacho w telewizji i mu nie
odpuszczę.
-
Make that two – poprosiła Yamanaka, oddając kelnerce swoją
kartę.
-
Ja chcę zwykłe ciastka, bez udziwnień – jęknął Uzumaki,
trzymając się już za brzuch. Sama rozmowa o jedzeniu - nie
wspominając już o zapachu dobiegającym z otwartej kuchni -
sprawiała, że potęga jego głodu rosła kilkakrotnie.
Sakura
poprosiła o ciastka ghoriba z sezamem i miodem.
-
Starczy nam na to kasy? – westchnęła Ino, wspominając zupełnie
niezrozumiałe liczby obok dań, które zamówiła. – Dirham to ile
jenów?
-
Tak z trzynaście… - westchnął Sasuke.
-
Naprawdę się przygotowaliście, co? – zaśmiała się,
poprawiając kucyk. – To wasz pierwszy wspólny wyjazd, nie?
-
Aah. Sasuke bardziej się stresował nim
niż wygraną w konkursie.
-
Międzynarodowy, elitarny konkurs to błahostka
w porównaniu z upilnowaniem tego głupka po drugiej stronie globu –
mruknął sam zainteresowany, mieszając od niechcenia swoją kawę.
-
Uwielbiasz mnie i dobrze o tym wiesz. – Naruto zatrzepotał w jego
kierunku rzęsami. Dziewczyny nie powstrzymały chichotu.
Reszta
posiłku minęła w miarę spokojnie. Naruto w istocie pożarł swój
„obcy ramen”, ale spokojnie znalazł miejsce na ciastka, a także
daktyle podane do kawy Sasuke. I trochę farszu z potrawy Ino.
Dziewczyny długo zachwycały się swoimi bakławami pełnymi miodu i
orzechów.
Porcje
były tak duże, że ciężko było im iść. Dobrze więc się
złożyło, że do celu mieli zaledwie kilkaset metrów. Właściwie
to spóźnili się na początek doby hotelowej zaledwie godzinę.
W
wejściu do znajomego z ulotek i ogłoszeń konkursowych hotelu Riad
Assalam stał dziwnie znajomy starszy mężczyzna. Sakura rozpoznała
też biały van.
-
Konnichi wa! – ucieszył się, rozkładając z ulgą ręce. Przez
moment ich czwórka stanęła jak wryta. Reszta słów wydostających
się z niego była już po angielsku czasami przekładanego
francuskim. – Jak dobrze, że jesteście. Zamartwialiśmy się z
żoną.
-
Stał pan na lotnisku – zauważyła Sakura, podając mu rękę.
-
Tak! Pomyślałem, że podjadę po was, bo się zgubicie. Miałem
nawet rację! – Sakura spojrzała na Sasuke z lekkim uśmiechem. -
Jednak szliście do tego busa z
takim przekonaniem,
że zwątpiłem, czy to wy. – Tym razem ironiczny uśmieszek posłał
mu Naruto. Uchiha ledwo powstrzymał się przed pokazaniem mu
środkowego palca. Co za niewdzięcznik. - No ale dobrze, że się
odnaleźliście. Mamy gotowy obiad.
Ino
wybuchła śmiechem, a Sakura zaczęła przepraszać i tłumaczyć,
co zaszło. Naruto już odlazł do ogrodu, szukając leżaka. Nie
przejął się zupełnie, że zostawił torbę na środku chodnika.
Dla
Sasuke Uchihy zapowiadały się długie i męczące wakacje.
***
To już wszystkie miejsca. Reszta prac zostanie opublikowana w osobnym poście. Jeszcze raz bardzo przepraszam za taką zwłokę. Przepraszam też, za brak akapitów, gdyż musiałam ustawić tak a nie inaczej z powodu wariującej czcionki, która raz była mała, raz duża, raz nie było odstępów... Jak tylko to ogarnę, to postaram się wprowadzić akapity do prac.
Nie wiem czy będę prowadzić jeszcze jakikolwiek konkurs literacki, bo jak widać nie ma to sensu, chyba, że prace sprawdzałaby tylko jedna osoba i ona by ustaliła ostateczny werdykt. Nie byłoby wtedy tyle czekania na wyniki.
Jeszcze raz wszystkich przepraszam.
Pozdrawiam.
Ojejuńciu! Trzecie miejsce! Jak miło, dziękuję. W ogóle się tego nie spodziewałam, bo ja w ogóle nic nigdy nie wygrywam. Dziękuję bardzo. Pozostałe prace też wspaniałe. W tej o Norwegii podobał mi się bardzo styl. A u Leithy naprawdę wszystko świetne, naprawdę zasłużyła na pierwsze miejsce. Mam tylko jedno zastrzeżenie: przez nią zrobiłam się głodna, no! Gdzie są bakławy dla mnie? Uwielbiam wszelkie informacje związane z jedzeniem.
OdpowiedzUsuńJeszcze raz podziękuję organizatorce Sasame. Przeczytać tyle prac i wybrać te trzy najlepsze, to też jest wyczyn!
A jeśli uważasz, Sasame, że rzeczywiście lepiej i wygodniej jest sprawdzać w pojedynkę, to zapytaj się współautorek bloga, czy nie mają nic przeciwko. Takie konkursy to naprawdę świetna sprawa, szkoda byłoby to porzucić. Ja, w każdym razie mam nadzieję, że nie jest to ostatni konkurs na tym spisie. I tą uwagę kieruję do wszystkich autorek.
O mamciu, nadal nie mogę w to uwierzyć! Dziękuję!